Słów kilka...
Ostatnio
na świeckim Festiwalu Mocnych Brzmień gościłam w 2013 roku, zachowując
rewelacyjne wspomnienia z imprezy (KLIK jak kto ciekawy). „Przegapiłam”
niestety zeszłoroczną edycję, tym bardziej zależało mi na tegorocznej.
Trzynastą
już edycja świeckiego festiwalu odbyła się w świetnej atmosferze, nijak nie
zahaczając o przysłowiowego pecha. Festiwal Mocnych Brzmień obok serwowanej na
wysokim poziomie faktycznie mocnej muzyki, jest również festiwalem fajnych
inicjatyw.
Pierwsza inicjatywa to idea samego festiwalu, która zaistniała jako
pojedynczy koncert zorganizowany rok po śmierci Ryszarda Bieńka – pochodzącego
ze Świecia utalentowanego perkusisty, który zginął tragicznie w sierpniu 2000
roku. Koncert przerodził się w coroczny festiwal podtrzymujący pamięć o muzyku
wśród przyjaciół i kolegów oraz zachowując niejako postać Ryśka Bieńka dla
tych, którzy go nie mieli okazji poznać. Cytując tekst ze strony festiwalowej „Ktoś może powie: należy Mu się takie
EPITAFIUM jakim jest Festiwal Mocnych Brzmień - żadną miarą!!! To my jesteśmy
zaszczyceni, że ten festiwal jest uhonorowany Jego imieniem za zgodą Rodziców
Ryśka - za co wyrażamy przy okazji wielką wdzięczność...”.
Obok
szlachetnej idei muzycznego upamiętnienia muzyka, mamy przy okazji promocję
Świecia jako miasta doceniającego solidne granie. Nie wiem tylko czy samo miasto
Świecie docenia festiwal w kwestii promocyjnej – bo w dziale „Najpopularniejsze
imprezy” w wikipedii nadal wzmianki brak
Kolejna
towarzysząca festiwalowi inicjatywa to Dzień Dawcy Szpiku podczas Festiwalu
Mocnych Brzmień w Świeciu. Dzięki fundacji DKMS można było rejestrować się w
bazie dawców szpiku kostnego. Sympatyczne dziewczyny dzielnie cały dzień
czekały na chętnych.
Trzynaście
lat historii festu to całkiem poważny bagaż doświadczeń, wspomnień i zacna ilość uczestników, dla
których każdy sierpień oznacza wizytę na zamkowym dziedzińcu pod sceną.
Od 2003
roku festiwal odbywał się nad jeziorem Deczno, utrzymując konwencję konkursu
młodych kapel. Podczas VIII edycji w
2010 roku festiwal po raz pierwszy zyskał niebanalną scenografię w postaci
średniowiecznego zamku, gwiazdą był wtedy zespół Lipali. Przez trzynaście lat
naprawdę ogromna liczba zespołów miała okazję zaprezentować na świeckim
festiwalu. W roli headlinerów festiwalowych Świecie odwiedzali: Hate w 2011,
Decapitated w 2012, Vader w 2013 i rok temu Acid Drinkers.
Już szósty
raz średniowieczne mury musiały sobie radzić z rykami publiczności i faktycznie
mocnymi brzmieniami. W tym roku
pięknie tą zacną listę gwiazd uzupełnił KAT i Roman Kostrzewski – klasyka
polskich mocnych dźwięków oraz dziewięć świetnych kapel.
Pogoda
dopisała, leniwa jeszcze wakacyjna sobota sprzyjała miłej atmosferze, idealnej
dla delektowania się muzyką. Tegoroczna edycja przyniosła kilka zmian. Większa
scena przestawiona została w głąb zamkowego dziedzińca, dzięki czemu zrobiło
nieco przestrzenniej, a i publika swobodniej poruszała się po terenie
festiwalu. Starą lokalizację zachowały atrakcje kulinarne i pole namiotowe. Na
festiwalowym stoisku można było zakupić pamiątkowy album zespołu Izba Lordów, z udziałem patrona
festiwalu - Ryśka Bieńka.
Otwarcia
imprezy dokonał bydgoski FACTOR 8 serwując progresywne dźwięki przez zaledwie
pół godziny i stanowiąc łagodny wstęp do dziesięciogodzinnego muzycznego
maratonu. Kolejny grudziądzki DRUNK RIDERS bujali nieliczną jeszcze publiczność
w rock’n’rollowych klimatach. Lokalna gwiazda i stały uczestnik FMB, LOWTIDE
pod sceną miał już zdeklarowanych fanów i publikę bardzo zaangażowaną. Nad
linią barierek nieprzerwanie fruwały pióra, było kilka podejść do
spontanicznych młynków, malowniczo wzniecających kurz. Ożywienie publiki
nasiliło się jeszcze na samym finiszu, kiedy Bart z ekipą zapodali „Roots bloody roots”
Sepultury. Lowtide jest najlepszym przykładem na to, że tysięczny zblazowany
tłum nie zastąpi kilku zawziętych i świetnie bawiących się fanów. Świecki
metalcore do spółki z energiczną publiką pozamiatali. Tu ukłon w stronę
piękniejszej części publiki, która zaangażowanie wykazywała imponujące szalejąc
w radośnie opromieniającym wszystko słoneczku.
Kolejny skład to warszawski MINETAUR (przy okazji: ze sceny padły dwie
wersje fonetyczne: z ang. mine-taur i polska, sugerująca Minotaura z zaakcentowanym
jęzorem – cholera wie, która lepsza). Skład podaje motto "Brzuch,
broda i jaja ogolone - zabawa będzie pyszna, riffem zapier*olone", jednak żadnym
z golonych elementów anatomii nie przyciągnęli uwagi tak skutecznie jak
perkusistka sobą. Aleksandra z nonszalancką lekkością wydobywała z instrumentu
potężne dźwięki, męcząc się przy tyle co przeciętny Polak przy otwieraniu piwa. Sugeruję minimalną zmianę motta: „Pieprzyć
brody, pieprzyć jaja – Aleksandra zapie…a” – tak, wiem - brak przyzwoitego rymu.
Druga na
festiwalu bydgoska atrakcja to VIDIAN i klimatyczny death metal w świetnym
wykonaniu. Ciężko i mocno – tak jak świecki festiwal deklaruje w nazwie. Już w
trakcie występu Szy z ekipą, niebo nieco zmieniło festiwalową scenografię,
chowając słoneczko za ciężkimi chmurami.
Niespełna
półgodzinny deszczyk dał wytchnienie publice i kapelom, które po przestawieniu
sceny, ze słońcem stawały twarzą w twarz. Trójmiejski OGOTAY przejął scenę
jeszcze w trakcie deszczyku, skutecznie przeganiając go w cholerę. Słoneczko
tego dnia już się nie pokazało, a za radosny substytut w zupełności wystarczył
uśmiechnięty Simon walący w bębny. Ogotay na festiwalową scenę w cieniu zamku
wrócił po trzech latach. Za sprawą SVierszcza z ekipą nadal było mocno, publika zebrała siły i
sumiennie majtała barierkami. Ze sceny padło kilka słów dotyczących
charytatywnej pomocy dla Covana - akcji której niezmordowanym agitatorem jest
SVierszcz. Wspominam o tym dlatego, że pomoc nadal jest potrzebna…
Zmianę nastroju zafundowała GNIDA.
Grindcore’owa Gnida na scenie pojawiła się z Różową Wieprzowinką. Różowiutki
gumiak posłużył do przekazania pozdrowień dla pewnej kapeli, bez przekonania
kwiknął do mikrofonu, obejrzał fest z perspektywy czaszki basisty, po czym
pokąsany okrutnie, został porzucony. W tym samym czasie publika kicała
wesolutko, szczerząc się w odpowiednich momentach. Był świetny kontakt z
publiką i cycki! Cycki co prawda atrakcyjność miały bardzo umiarkowaną, ale za
to granie wypadło zacnie.
Publiki przybywało stopniowo,
schodziło się towarzystwo rozproszone po całym terenie. NoNe na FMB wrócił po 3
latach, ostatnio zamkowymi murami trząsł w 2012 roku. Chupa z ekipą dali
świetny koncert, mając przed sobą sporo zdeklarowanych fanów. Był to
jednocześnie trzeci reprezentant Bydgoszczy w Śweciu.
Kolejny VIRGIN SNATCH solidnie
rąbnęli po uszach. Publika zachwycona.
Na sam koniec Anioł pofatygował się do fosy, obdzielając kostkami i
przybijając „piątki” najbardziej zawziętym trzymaczom barierek.
Koncert KAT’a wypadł świetnie, set
lista skomponowana idealnie, nikt nie powinien się czuć rozczarowany. Świetny
kontakt ze sporym już tłumem zgromadzonym na zamkowym dziedzińcu. Kostrzewski
już na wstępie wyjaśnił, że skład opuścił Piotr Radecki, w jego miejsce wszedł
Jacek Hiro. Niemal dwie godziny grania pięknie zakończyły XIII edycję
festiwalu.
Festiwalowe zaplecze kulinarne bardzo
dobre, świeżo grillowane kiełbaski i szaszłyczki skutecznie wywoływały
ślinotok. W kwestii trunków wybór był spory, serwowany był nie tylko standard
„z kija”, ale też butelkowane napoje chmielowe. Lokalizacje atrakcji
kulinarnych pozwalały delektować się piwem mając scenę w zasięgu wzroku, lub
nieco dalej, przy polu namiotowym, jeżeli ktoś akurat cierpiał na nadmiar
mocnych brzmień.
Impreza rewelacyjnie zorganizowana,
solidne nagłośnienie, przysłowiowe okoliczności przyrody świetne i do tego
wyjątkowa miejscówka. Idealne warunki festiwalowe, więc gdzie jasnej cholery jest publika? Owszem, Kat i
Roman Kostrzewski audytorium miał już solidne, ale spodziewałam się większych
tłumów. Lenistwo? W tłumaczenie „drogie bilety”, no sorry, ale nie wierzę.
Ciekawostka: cena biletów była taka sama jak w 2010 roku. Kto nie był ten zwyczajnie
buc i nosi majciochy prababci. Nadmiar festów? Nie ma takiej opcji. Wszelkie
inicjatywy związane z cięższą muzyką fani powinni wspierać udziałem osobistym,
żeby nagle festiwalowa mapa Polski nie skurczyła się do Woodstoku i wiejskich
dożynek z biuściastymi gwiazdkami spod znaku disco polo.Biletów poszło 800, za rok miło byłoby podwoić tą liczbę - miejsce na dziedzińcu jest na tylu gości :)
Gratulacje i serdeczne pozdrowienia
składam organizatorom, życząc kolejnych 100 edycji tego wyjątkowego festiwalu.
Przy okazji dziękuję bydgoskiej
ekipie, która przygarnęła mnie do autka – podróżowanie z Wami było prawdziwą
przyjemnością. Pozdrowienia również dla ekipy z Malborka, za miłe towarzystwo,
za piękne pozowanie i twarde trzymanie barierek. Czas chyba sobie zrobić koszulkę „Tak jestem
z Bydgoszczy i tak znam Miecia" :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz