2011-06-01

RELACJA: Arch Enemy; Evocation; Totem; The Crossroads – Od NOWA, Toruń, Poland, 2011


GALERIA



Czwartkowe popołudnie, przed toruńską Od Nową niewiele ludzi. Z wejściem do klubu nikt się nie śpieszy, widać upał dopiekł publice na tyle skutecznie, żeby zniechęcić do zamkniętych pomieszczeń. Rzucony na pierwszy ogień, pochodzący z Rybnika zespół The Crossroads nie miał łatwego zadania. Leniwie zbierająca się publika, oszczędna w reakcjach mimo, że koncert żywiołowy i energetyczny. Nieco więcej publiczności zgromadził kolejny na scenie skład – Totem. Pochodzący z Bukowna zespół rozruszał nieliczną grupę okupującą barierki. Z reakcji słuchaczy można wnioskować, że sporą ilość zdeklarowanych fanów Totem już ma, chociaż w dorobku dopiero dwa pełnometrażowe albumy, w tym ostatni „Let’s Play” wydany w kwietniu tego roku. Koncert żywiołowy głównie dzięki Weronice „Werze” Zbieg, osobie o niespożytej energii scenicznej i rewelacyjnym wokalu.

Około godziny 20 na scenie pojawia się szwedzki death metal w postaci Evocation. Rozleniwiona publika okupująca okolice Od Nowy decyduje się wreszcie na wycieczkę do dusznego wnętrza klubu. Setlista krótka, ale przekrojowa z naciskiem na ostatnie wydawnictwo „Apocalyptic”, oprócz tytułowego utworu pojawiły się utwory „Infamy”, „Reunion in War” oraz Sweet Obsession”. Z „Dead Calm Chaos” pojawiły się „Silence Sleep”, Angel of Lament”, „Tomorrow Has no Sunrise” oraz „Dust”. Specyficzne brzmienie w połączeniu z wściekłym wokalem Thomasa Josefssona i jego dynamiką na scenie wreszcie poniosły publiczność, która nie zważając na wszechobecny upał, zaczęła się bawić. Set odegrany bez zgrzytów, bez nawoływań do bisów, za to efektownie zakończony walką o suweniry w postaci kostek, pałeczek perkusisty i setlist usuwanych ze sceny przez technicznych. Muzycy po występie pojawili się okolicach baru i stoiska z gadżetami firmowanymi przez Evocation, więc każdy, kto tylko miał ochotę mógł zaopatrzyć się w pamiątkę i zebrać autografy od zespołu.

Po godzinie 21 na scenę przy dżwiękach „Khaos Overture” na scenę wreszcie wkracza Arch Enemy. Sala wypełniona zaledwie w połowie, niską frekwencję można zwalić na „środek tygodnia” czyli czwartek, dwa koncerty w Polsce, chociaż i tak ciężko ukryć rozczarowanie małą ilością wielbicieli melodyjnego death metalu w szedzko – niemieckim wykonaniu, tym bardziej, że jest to dopiero druga wizyta zespołu w naszym kraju, więc trudno mówić o przejedzeniu słuchaczy.

Występ zainaugurowany nowym albumem „Khaos Legions” , jako drugi kawałek pojawił się „Yestareday is Dead and Gone”.  Kolejno lecą: „Revolution Begins”, „Ravenous” z albumu “Wages of Sin” oraz “My Apocalypse” z “Doomsday Machine.”. Z promowanego najnowszego “Khaos Legions” pojawiły się ponadto “Bloodstained Cross”, “No Gods no Masters” oraz “Under Black Flags We March” kiedy Angela dzierżąc czarną „Archową” flagę usiłowała maszerować po niewielkiej scenie. Oprawa występu wzbogacona została o wyświetlanie ruchomych obrazków po bokach sceny. Kontakt z publiką na plus, Angela zachęcając publikę na wszelkie sposoby, zdołała poderwać zgromadzonych do dzikich wrzasków i pogo. Potężny głos w niewielkim blond damskim ciele, siejące zniszczenie spojrzenia niebieskich ocząt zrobiły swoje. Widać, że uwagę publiczności skupia głownie Angela, kolejne miejsce pod względem zainteresowania zajmują bracia Amott – Michael i Christopher, dzielnie wspierani przez skromnch: basistę Sharlee D’Angelo i pałkera Daniela Erlandsonna. Finisz i apogeum szaleństwa nastąpił przy dźwiękach „Snowbound”, „We Will Rise” i „Nemesis” – po tym, krótkie pożegnanie, wspólny ukłon i zejście ze sceny. Ci, którym zabawy było mało - niemrawo, ale jednak skandowali „Arch Enemy!” z nadzieją na bis, ale widać było, że zespól raczej bisów nie przewidział, set odegrany i koniec. Kolejna bitwa o fanty ze sceny.

Ochrona nie musiała specjalnie zachęcać ludzi do opuszczenia sali, kto żyw pędził do baru – łyknąć zimnego piwa, bądź na zewnątrz pooddychać chłodniejszym powietrzem. O ile zimne piwo okazało się towarem deficytowym pomysłowo zastąpionym przez piwo z lodem, to powietrza było pod dostatkiem. Po jakimś czasie do „łykaczy” świeżego powietrza i piwa dołączyli Sharlee i Daniel, niestety bracia Amott i Angela, widać bardzo zmordowani koncertem udali się prosto do hotelu.

Czy koncert udany? Warto byłoby zapytać tych, którzy w młynie wypocili kilka litrów wody, zdarli gardło i zyskali kilka siniaków. Pomijając piekielną atmosferę, typowe dla klubu „udźwiękowienie” i skromną frekwencję – ci, którzy zdecydowali się czwartkowy wieczór spędzić w klimatach death metalowych nie powinni się czuć zawiedzeni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz