Słów kilka...
Hasło
o tyle kultowe, co wkur…zające. Specyficzną intonację i pochodzenie autor Makak
wyjaśnił już przed pierwszym użyciem „hałaaas’u” na scenie. Taki rozpaczliwy zaśpiew
zyskują polskie zwroty po przerobieniu przez importowanych muzyków, którzy chcą
do publiki zwracać w jej rodzimym języku.
Zamiast wrzeszczeć „Make some noise” wychodzi zawodzony „zróbcie hałas”. Hałas
był. Całe dwa dni, i noce – ale to już
‘zasługa’ Boysów z pobliskiej imprezy, która z zacięciem godnym lepszej sprawy
mordowała dźwiękiem niewinne uszy, skutecznie odbierając śliwkowiczom chęć do
życia i spokojny sen biwakującym.
Podsumowanie
jest prywatne i subiektywne jak cholera, w myśl zasady „opinia jest jak du...,
każdy ma swoją”.
Tegoroczna
„Śliwka” to już piąta edycja festiwalu, o tyle wyjątkowego, że skupionego na
mniej znanych, często początkujących kapelach. Nie napiszę „festiwal młodych
kapel”, bo niczyjej metryki nie mam w zwyczaju się czepiać, a i wiek nijak do
muzyki się nie ma. Gwiazdy kończące każdy dzień imprezy są z założenia jedynie atrakcyjnym
dodatkiem do składów konkursowych.
To,
jak ważne jest stwarzanie okazji do zaprezentowania się startującym bandom
najlepiej obrazuje dramat sensacyjny „Airheads”, gdzie skrajna desperacja
kapeli z debilną nazwą kończy się zakładnikami, okupacją stacji radiowej i
użyciem plastikowej broni. Nie wierzcie Internetom, które „Airheads” pod
komedię pakują.Tam Lemmy przyznaje się,
że był redaktorem gazetki szkolnej! I histeryczną wręcz naiwnością byłoby
przekonanie, że redagował jedyny „świerszczyk” wydawany na terenie placówki
oświatowej. Dramatyzm filmu znacznie podkręca Buscemi jako basista i
rozpaczliwe wysiłki operatorów, żeby nijak nie pokazywać gitar które aktorzy
jedynie trzymają, co skutkuje ujowym kadrowaniem.
Śliwkową
imprezę otwierał tradycyjnie koncert laureatów.
Pierwszy Moove, miał skromną publikę pod sceną. Normalna sprawa, otwarcie festu, publika się powoli zjeżdża, niektórzy dopiero kończą robotę. Chłopaki zgarnęli zasłużenie nagrodę w zeszłym roku. Sąsiedzi z Torunia, zaserwowali energetyczny rock’n’roll, podbity dodatkowo zaangażowaną dynamiką pana Angusa Kicińskiego.
Kolejno HolyWives o oszałamiającej ilości muzyków - sztuk dwie, zgarnęli nagrodę w 2013 roku i przez pół godziny bujali publiką w rytmie "grunge and roll".
Pierwszy Moove, miał skromną publikę pod sceną. Normalna sprawa, otwarcie festu, publika się powoli zjeżdża, niektórzy dopiero kończą robotę. Chłopaki zgarnęli zasłużenie nagrodę w zeszłym roku. Sąsiedzi z Torunia, zaserwowali energetyczny rock’n’roll, podbity dodatkowo zaangażowaną dynamiką pana Angusa Kicińskiego.
Kolejno HolyWives o oszałamiającej ilości muzyków - sztuk dwie, zgarnęli nagrodę w 2013 roku i przez pół godziny bujali publiką w rytmie "grunge and roll".
Bydgoski
Deathinition Śliwkę nawiedził
pierwszy raz chyba w 2013 roku, zyskując wyróżnienie. Tu frekwencja się poprawiła
i kurz produkowany zawzięcie przez publikę był srogi. W nieco zmodyfikowanym
składzie chłopaki dali radę. Powypadkowo uszkodzony Igor udzielał się jedynie
wokalnie, wiosło oddając w obydwie sprawne ręce Olka Rogińskiego z Last Vein.
Biorąc pod uwagę tłumek zdeklarowanych fanów, to jak traktowano biedne barierki
oraz rozdawane autografy na cyckach – było dobrze.
Arytmia zmieniła klimat koncertowy, na nieco bardziej stonowany dzięki czemu fruwający w powietrzu piach miał szansę wrócić na glebę. Laureaci nagrody z 2013 roku nieco subtelniej traktowali uszy publiki, wokal Anny Hnatowicz przypadł do gustu wielbicielom delikatniejszych „ryków”. Dodatkowy bonus dostali ci słuchający również „oczami”.
ThermiTcenie wypadło równie zacnie, ciasne portki są widać niezbędnym czynnikiem przy wydobywaniu wysokich tonów i skutkują zgarnianiem pierwszych nagród w konkursach kapel. Barierki trzymały się dzielnie, za to trawa pod publiką ze szczętem poszła w ch… sobie gdzie indziej.
Ciągnij druta tfu! Pull The Wire rok temu pozamiatali, narwany punk kupił publikę całkowicie, były fajerwerki w wersji demo, zerwane druty tfu! struny i bardzo bezpośrednia interakcja z widownią. W tym roku energią, która błyskawicznie przeniosła się na publikę zmontowali potężną burzę piaskową oszczędzając na produkcji dymu w scenografii scenicznej.
Laureaci na finisz dostali pamiątkowe „laurki”, a scenę przejęli goście specjalni. Pierwszy VEDONIST zagrał solidnie.
ANTI TANK NUN na śliwkowej scenie pojawił się w nieco zmodyfikowanej wersji. Obok Titusa, Igora, Mr. Bo i Adiego skład uzupełnił Pukacki Junior, zabierając rodzicowi bas i wielkodusznie pozostawiając mikrofon. Pukacki Senior braku instrumentu najwyraźniej nie odczuł wcale, okazało się wręcz, że Titus nieobciążony basem ekspresyjny jest wybitnie i dynamika koncertu nieco zyskuje. Duży plus, bo zdarzało mi się oglądać wokalistów basistów/ gitarzystów, którzy bez instrumentu byli na scenie - delikatnie mówiąc - nieco zagubieni. Zwinność pantery i sceniczna titusowa gracja pozwalają w pełni docenić trafność pseudonimu pana Pukackiego, wywodzącego się od dość znanego komiksowego szympansa, którego stworzył Papcio Chmiel.
Występ HATE z kolei bardzo zyskał na oryginalności, wzbogacony o interesujące dźwięki w przerwach pomiędzy kawałkami. Boysi z sąsiadującej imprezy nagłośnienie mieli konkretne, a Hejty z tego powodu dały prawdopodobnie najradośniejszy koncert w swojej karierze. Przy okazji chcę pozdrowić działkowiczów wielbiących „ciszę”, szczególnie tą w wykonaniu Boysów i pochodnych. Ponoć „If it's too loud, you're too old”.
Miły wieczór zakończył WOLF SPIDER, który wyciągnął z pola namiotowego nawet najbardziej oporne jednostki (Jaskiniowca jednego przykładowo). Publika niezmordowanie majtała barierkami do samego końca koncertu, mimo że pustynne warunki do spółki z palącym słońcem zamieniły niektórych w zakurzone skwarki.
Za udane zakończenie pierwszego dnia chciałam podziękować „Perłom Metalu”, konkretnie tej „Perle”, która dostarczyła padniętego jak koń po westernie autora niniejszych słów niemal pod dom i za pojenie rzeczonego padniętego konia, tfu! autora Kofolą.
Kolejny
dzień to już składy konkursowe i rywalizacja. Nazwa Śliwka Fest, kieruje
skojarzenia na imprezę kulinarną lub przynajmniej botaniczną. Dzięki jury fest
zrobił się zdecydowanie zoologiczny. Część człekokształtną reprezentowali Piotr MAKAK Szarłacki i Tomasz TITUS Pukacki - jednocześnie Dyrektor Artystyczny festiwalu. Parzystokopytne
jednoosobowo reprezentowała skrzypiąca rogacizna w wielbionej przez
festiwalowiczów postaci Michała JELONKA Jelonka.
Wspomniane jury miało ciężkie zadanie wyłonienia zaledwie siedmiu zespołów spośród 101 zgłoszonych. Skutkiem tego wyłaniania był dość łagodny stylistycznie zestaw kapel, bo jury stawiało na rockowe brzmienia. Na wszelkie pierdolniki gatunkowe autor jest odporny, jeździ zawzięcie na czeskie festiwale (nie na Brutal Assault) więc autorowi ‘wsjo rybka’, byleby z daleka od disco polo.
Wspomniane jury miało ciężkie zadanie wyłonienia zaledwie siedmiu zespołów spośród 101 zgłoszonych. Skutkiem tego wyłaniania był dość łagodny stylistycznie zestaw kapel, bo jury stawiało na rockowe brzmienia. Na wszelkie pierdolniki gatunkowe autor jest odporny, jeździ zawzięcie na czeskie festiwale (nie na Brutal Assault) więc autorowi ‘wsjo rybka’, byleby z daleka od disco polo.
Pierwsza
kapela The Sound Code wypadła z powodów zdrowotnych, tak więc otwieraczem
został punk rockowy 5 litrów czerwieni
ze Stolicy. Kolejno publiką bujał rockowy PartyHard z przykuwającą uwagę Marią Green na wokalu. Olsztyńska Messa
rozbudziła nieco publikę, wywołując żywsze reakcje, a następnie całość wyciszył
nieco Strain rockowo bluesowymi
dźwiękami w modnym ostatnio stylu vintage. Strain koncertował już z Acid
Drinkers i Blues Pills, i właśnie w zestawieniu z Blues Pills czy The Vintage
Caravan ładnie by się chłopaki komponowali. Victorians z Bielsko-Białej ładnie zagrali. Tu duży plus za głos
Eydis, bo są znacznie bardziej popularne kapele, skutecznie przeganiające mnie
z zasięgu dźwięku samym tylko żeńskim wokalem. Tu było dobrze i ciekawie.
I pewnie nadal byłoby równie miło gdyby nie informacja o nadciągającym armagedonie.
Terry Pratchett twierdzi, że każde wydarzenie ma swoich czterech jeźdźców
apokalipsy – festiwalowi jeźdźcy apokalipsy to najczęściej Ulewa, Grad, Wichura
i Zimno. Bywa jeszcze Słaba Frekwencja, ale ta przybywa zazwyczaj jako
ostatnia. Nad Chmielnikami powiało grozą, centrum zarządzania kryzysowego informacją o nadciągającej burzy przerwał festiwal, powodując ewakuację części publiki na drogę krajową, a organizatorzy czekali na kolejne komunikaty
pogodowe.
Niemal godzinę zajęło cholernej burzy, zdecydowanie się, którędy łaskawie
ma chęć się przetoczyć, poszło bokiem i festiwal szczęśliwie był kontynuowany.
Oczywiście chwilę zajęło podniesienie dachu sceny, „odbudowanie” naprędce
składanych namiotów i co najważniejsze - powrót publiczności na teren. Autor
zdążył zrobić sobie wycieczkę do domu, wsunąć kolacyjkę i posiedzieć na fb
zanim dowiedział się o kontynuacji imprezy i tym samym przegapił najcięższy
konkursowy skład tej edycji festu Dying Spirit z Piły.
W tym miejscu składam podziękowania perkusyjnej familii za przygarnięcie mnie do autka, im też dedykuję dwie festiwalowe galerie: Chainsaw i Jelonka – gdyby nie ci panowie zdjęć żadnych by nie było, a ja obejrzałabym najwyżej powieki od wewnątrz lądując wcześniej w łóżeczku.
W tym miejscu składam podziękowania perkusyjnej familii za przygarnięcie mnie do autka, im też dedykuję dwie festiwalowe galerie: Chainsaw i Jelonka – gdyby nie ci panowie zdjęć żadnych by nie było, a ja obejrzałabym najwyżej powieki od wewnątrz lądując wcześniej w łóżeczku.
Jury się naradzało, a w międzyczasie Chainsaw rąbnęli przyjemny urodzinowy koncert, zainteresowanie fanów podsycając pirotechniką i gościnnym udziałem Titusa. Osiemnaste urodziny Chainsaw świętować w iście piekielnej scenografii – było ogniście.
„Zoologiczne Jury” uhonorowało kolejno Strain, Party Hard i wreszcie Victorians, doceniając składy nagrodami. Osobne wyróżnienie - nagrodę "TITUS 2015" przyznawaną przez Dyrektora Artystycznego festiwalu - pana Pukackiego znaczy, otrzymał gitarzysta Part Hard – Marcin Skipiała, jako najlepiej rockujący muzyk.
Po gratulacjach, nagrodach nadszedł czas na parzystokopytną gwiazdę wieczoru. Niezawodny Jelonek z ekipą rozkicaną gawiedź porwał, zachwycił i sponiewierał radośnie. Nie trzeba być fanem rogacizny, żeby dobrze się bawić przy jelonkowych dźwiękach. Nie ma w Polsce zespołu, który miałby lepszy kontakt z publiką i w dodatku tak pięknie się „jarał” na scenie. Jelonek, Maniek, Jebik, Chojo i Krzysiu są składem koncertowo zajebistym zwyczajnie. Kopytkująca filharmonia robi z tłumem co chce i to ku ogromnemu zadowoleniu rzeczonego tłumu. Rewelacyjnie Jelonek wynagrodził śliwkowiczom zeszłoroczną nieobecność podczas koncertu Huntera, były wężyki, "pogonini", "ścianeczka śliweczka" i świetna atmosfera, co dla jelonkowych popisów rzecz normalna.Gościnnie z Jelonkiem przy jedynej w swoim rodzaju skrzypiącej wersji „Breaking The Law” pośpiewał Titus, który na odchodne został obdarowany niebieskim korpulentnym jelonkowatym stworem. Dość mocno zaciekawiła Titusa płeć upominku… nie, nic z tego panie Pukacki, człekokształtne nijak z kopytnymi nie kompilują.
W
pięknym stylu zakończyła się piąta edycja Śliwka Fest w Chmielnikach. Było
sporo dobrej muzyki, sporo zawziętej publiczności – najważniejszego festiwalowego
elementu. Jako atrakcje dodatkowe była burza piaskowa, smażenie publiki słońcem,
jedna przereklamowana apokalipsa meteorologiczna i prysznice strażackie.
Na
temat kulinarnych atrakcji zdania nie mam, z prostego powodu – upał zabijał
skutecznie apetyt. W ramach ekstremalnej alternatywy kulinarnej można było do
woli nałykać się kurzu i piachu zanim strażacy litościwie zmoczyli step pod
sceną. Tu naprawdę głęboki ukłon w stronę OSP Brzoza, bo drugiego dnia
festiwalu fontannami, kurtynką wodną i zwykłym laniem z węża dosłownie rozpieszczali
festiwalowiczów. Bliższą znajomość z piwem serwowanym na festiwalu zawarłam
dwukrotnie, ale jako że pustynna aura zminimalizowała moje wymagania trunkowe –
interesowały mnie tylko dwie zalety piwa: było mokre i zimne.
Gatunkowo
delikatny zestaw konkursowy, niezadowoleni mogą odbić sobie w Świeciu, przy
okazji Festialu Mocnych Brzmień – tam jest jak w nazwie – ciężko, a przy okazji
można zahaczyć o Factor 8 i Lowtide, które śliwkowych eliminacji nie przeszły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz