2015-09-03

XIII Festiwal Mocnych Brzmień im. Ryśka Bieńka, Świecie 2015



Słów kilka...

Ostatnio na świeckim Festiwalu Mocnych Brzmień gościłam w 2013 roku, zachowując rewelacyjne wspomnienia z imprezy (KLIK jak kto ciekawy). „Przegapiłam” niestety zeszłoroczną edycję, tym bardziej zależało mi na tegorocznej.

Trzynastą już edycja świeckiego festiwalu odbyła się w świetnej atmosferze, nijak nie zahaczając o przysłowiowego pecha. Festiwal Mocnych Brzmień obok serwowanej na wysokim poziomie faktycznie mocnej muzyki, jest również festiwalem fajnych inicjatyw.

Pierwsza inicjatywa to idea samego festiwalu, która zaistniała jako pojedynczy koncert zorganizowany rok po śmierci Ryszarda Bieńka – pochodzącego ze Świecia utalentowanego perkusisty, który zginął tragicznie w sierpniu 2000 roku. Koncert przerodził się w coroczny festiwal podtrzymujący pamięć o muzyku wśród przyjaciół i kolegów oraz zachowując niejako postać Ryśka Bieńka dla tych, którzy go nie mieli okazji poznać. Cytując tekst ze strony festiwalowej „Ktoś może powie: należy Mu się takie EPITAFIUM jakim jest Festiwal Mocnych Brzmień - żadną miarą!!! To my jesteśmy zaszczyceni, że ten festiwal jest uhonorowany Jego imieniem za zgodą Rodziców Ryśka - za co wyrażamy przy okazji wielką wdzięczność...”.

Obok szlachetnej idei muzycznego upamiętnienia muzyka, mamy przy okazji promocję Świecia jako miasta doceniającego solidne granie. Nie wiem tylko czy samo miasto Świecie docenia festiwal w kwestii promocyjnej – bo w dziale „Najpopularniejsze imprezy” w wikipedii nadal wzmianki brak

Kolejna towarzysząca festiwalowi inicjatywa to Dzień Dawcy Szpiku podczas Festiwalu Mocnych Brzmień w Świeciu. Dzięki fundacji DKMS można było rejestrować się w bazie dawców szpiku kostnego. Sympatyczne dziewczyny dzielnie cały dzień czekały na chętnych.
Trzynaście lat historii festu to całkiem poważny bagaż doświadczeń,  wspomnień i zacna ilość uczestników, dla których każdy sierpień oznacza wizytę na zamkowym dziedzińcu pod sceną.

Od 2003 roku festiwal odbywał się nad jeziorem Deczno, utrzymując konwencję konkursu młodych kapel.  Podczas VIII edycji w 2010 roku festiwal po raz pierwszy zyskał niebanalną scenografię w postaci średniowiecznego zamku, gwiazdą był wtedy zespół Lipali. Przez trzynaście lat naprawdę ogromna liczba zespołów miała okazję zaprezentować na świeckim festiwalu. W roli headlinerów festiwalowych Świecie odwiedzali: Hate w 2011, Decapitated w 2012, Vader w 2013 i rok temu Acid Drinkers.

Już szósty raz średniowieczne mury musiały sobie radzić z rykami publiczności i faktycznie mocnymi brzmieniami. W tym roku pięknie tą zacną listę gwiazd uzupełnił KAT i Roman Kostrzewski – klasyka polskich mocnych dźwięków oraz dziewięć świetnych kapel.

Pogoda dopisała, leniwa jeszcze wakacyjna sobota sprzyjała miłej atmosferze, idealnej dla delektowania się muzyką. Tegoroczna edycja przyniosła kilka zmian. Większa scena przestawiona została w głąb zamkowego dziedzińca, dzięki czemu zrobiło nieco przestrzenniej, a i publika swobodniej poruszała się po terenie festiwalu. Starą lokalizację zachowały atrakcje kulinarne i pole namiotowe. Na festiwalowym stoisku można było zakupić pamiątkowy album zespołu Izba Lordów, z udziałem patrona festiwalu - Ryśka Bieńka.

Otwarcia imprezy dokonał bydgoski FACTOR 8 serwując progresywne dźwięki przez zaledwie pół godziny i stanowiąc łagodny wstęp do dziesięciogodzinnego muzycznego maratonu. Kolejny grudziądzki DRUNK RIDERS bujali nieliczną jeszcze publiczność w rock’n’rollowych klimatach. Lokalna gwiazda i stały uczestnik FMB, LOWTIDE pod sceną miał już zdeklarowanych fanów i publikę bardzo zaangażowaną. Nad linią barierek nieprzerwanie fruwały pióra, było kilka podejść do spontanicznych młynków, malowniczo wzniecających kurz. Ożywienie publiki nasiliło się jeszcze na samym finiszu, kiedy Bart z ekipą zapodali „Roots bloody roots” Sepultury. Lowtide jest najlepszym przykładem na to, że tysięczny zblazowany tłum nie zastąpi kilku zawziętych i świetnie bawiących się fanów. Świecki metalcore do spółki z energiczną publiką pozamiatali. Tu ukłon w stronę piękniejszej części publiki, która zaangażowanie wykazywała imponujące szalejąc w radośnie opromieniającym wszystko słoneczku.

Kolejny skład to warszawski MINETAUR (przy okazji: ze sceny padły dwie wersje fonetyczne: z ang. mine-taur i polska, sugerująca Minotaura z zaakcentowanym jęzorem – cholera wie, która lepsza). Skład podaje motto "Brzuch, broda i jaja ogolone - zabawa będzie pyszna, riffem zapier*olone", jednak żadnym z golonych elementów anatomii nie przyciągnęli uwagi tak skutecznie jak perkusistka sobą. Aleksandra z nonszalancką lekkością wydobywała z instrumentu potężne dźwięki, męcząc się przy tyle co przeciętny Polak przy otwieraniu piwa.  Sugeruję minimalną zmianę motta: „Pieprzyć brody, pieprzyć jaja – Aleksandra zapie…a” – tak, wiem - brak przyzwoitego rymu.

Druga na festiwalu bydgoska atrakcja to VIDIAN i klimatyczny death metal w świetnym wykonaniu. Ciężko i mocno – tak jak świecki festiwal deklaruje w nazwie. Już w trakcie występu Szy z ekipą, niebo nieco zmieniło festiwalową scenografię, chowając słoneczko za ciężkimi chmurami.

Niespełna półgodzinny deszczyk dał wytchnienie publice i kapelom, które po przestawieniu sceny, ze słońcem stawały twarzą w twarz. Trójmiejski OGOTAY przejął scenę jeszcze w trakcie deszczyku, skutecznie przeganiając go w cholerę. Słoneczko tego dnia już się nie pokazało, a za radosny substytut w zupełności wystarczył uśmiechnięty Simon walący w bębny. Ogotay na festiwalową scenę w cieniu zamku wrócił po trzech latach. Za sprawą SVierszcza z ekipą nadal było mocno, publika zebrała siły i sumiennie majtała barierkami. Ze sceny padło kilka słów dotyczących charytatywnej pomocy dla Covana - akcji której niezmordowanym agitatorem jest SVierszcz. Wspominam o tym dlatego, że pomoc nadal jest potrzebna…

Zmianę nastroju zafundowała GNIDA. Grindcore’owa Gnida na scenie pojawiła się z Różową Wieprzowinką. Różowiutki gumiak posłużył do przekazania pozdrowień dla pewnej kapeli, bez przekonania kwiknął do mikrofonu, obejrzał fest z perspektywy czaszki basisty, po czym pokąsany okrutnie, został porzucony. W tym samym czasie publika kicała wesolutko, szczerząc się w odpowiednich momentach. Był świetny kontakt z publiką i cycki! Cycki co prawda atrakcyjność miały bardzo umiarkowaną, ale za to granie wypadło zacnie.

Publiki przybywało stopniowo, schodziło się towarzystwo rozproszone po całym terenie. NoNe na FMB wrócił po 3 latach, ostatnio zamkowymi murami trząsł w 2012 roku. Chupa z ekipą dali świetny koncert, mając przed sobą sporo zdeklarowanych fanów. Był to jednocześnie trzeci reprezentant Bydgoszczy w Śweciu.

Kolejny VIRGIN SNATCH solidnie rąbnęli po uszach. Publika zachwycona.  Na sam koniec Anioł pofatygował się do fosy, obdzielając kostkami i przybijając „piątki” najbardziej zawziętym trzymaczom barierek.

Koncert KAT’a wypadł świetnie, set lista skomponowana idealnie, nikt nie powinien się czuć rozczarowany. Świetny kontakt ze sporym już tłumem zgromadzonym na zamkowym dziedzińcu. Kostrzewski już na wstępie wyjaśnił, że skład opuścił Piotr Radecki, w jego miejsce wszedł Jacek Hiro. Niemal dwie godziny grania pięknie zakończyły XIII edycję festiwalu.

Festiwalowe zaplecze kulinarne bardzo dobre, świeżo grillowane kiełbaski i szaszłyczki skutecznie wywoływały ślinotok. W kwestii trunków wybór był spory, serwowany był nie tylko standard „z kija”, ale też butelkowane napoje chmielowe. Lokalizacje atrakcji kulinarnych pozwalały delektować się piwem mając scenę w zasięgu wzroku, lub nieco dalej, przy polu namiotowym, jeżeli ktoś akurat cierpiał na nadmiar mocnych brzmień.






Impreza rewelacyjnie zorganizowana, solidne nagłośnienie, przysłowiowe okoliczności przyrody świetne i do tego wyjątkowa miejscówka. Idealne warunki festiwalowe, więc gdzie  jasnej cholery jest publika? Owszem, Kat i Roman Kostrzewski audytorium miał już solidne, ale spodziewałam się większych tłumów. Lenistwo? W tłumaczenie „drogie bilety”, no sorry, ale nie wierzę. Ciekawostka: cena biletów była taka sama jak w 2010 roku. Kto nie był ten zwyczajnie buc i nosi majciochy prababci. Nadmiar festów? Nie ma takiej opcji. Wszelkie inicjatywy związane z cięższą muzyką fani powinni wspierać udziałem osobistym, żeby nagle festiwalowa mapa Polski nie skurczyła się do Woodstoku i wiejskich dożynek z biuściastymi gwiazdkami spod znaku disco polo.Biletów poszło 800, za rok miło byłoby podwoić tą liczbę - miejsce na dziedzińcu jest na tylu gości :)

Gratulacje i serdeczne pozdrowienia składam organizatorom, życząc kolejnych 100 edycji tego wyjątkowego festiwalu.

Przy okazji dziękuję bydgoskiej ekipie, która przygarnęła mnie do autka – podróżowanie z Wami było prawdziwą przyjemnością. Pozdrowienia również dla ekipy z Malborka, za miłe towarzystwo, za piękne pozowanie i twarde trzymanie barierek.  Czas chyba sobie zrobić koszulkę „Tak jestem z Bydgoszczy i tak znam Miecia" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz