2017-10-10

„Szwed Hejt FB Tour 2017” - Epilog

O radosnym hejtowaniu jednego takiego szwedzkiego zespołu przez 'profesjonalistów' 

Wychodzi na to, że jestem jakimś dzikim wyjątkiem w kwestii koszmarnego cierpienia w trakcie fotografowania jednej takiej szwedzkiej kapeli. Nic mnie przy tym nie bolało, nie zgięło mnie w chińskie „u”, strat moralnych – tudzież duchowych nie zaliczyłam i ani aparat nie musi korzystać z psychoterapii, ani ja nie mam ciężkiej depresji objawiającej się nader nieskomplikowanym hejtem sprowadzonym do mało wykwintnych przymiotników. Możliwe, że ujawniły się u mnie w pełnej krasie wrażliwość kartofla, subtelność walca drogowego i empatia tostera.


Jeżeli nie jestem w stanie znieść kapeli – nie biorę akry, nie idę na koncert, nie cierpię za przysłowiowe miliony, nie umartwiam się, nie pierdolę o męczeństwie, nie odpierdalam drogi krzyżowej z objazdami na wypasie  - biczowanie gratis itp. Kurde… dziwne c’nie? Gorzej! Pstrykanie tego bandu dla mnie stanowi okazję radosnego taplania się w świetle i dynamice scenicznej, co niestety częste nie jest, szczególnie w przypadku polskich składów. Z 70% koncertów zazwyczaj wymaga noktowizora i GPSa żeby trafić pod scenę, a potem statywu i półgodzinnego naświetlania, bo może aparat w końcu zarejestruje ruch sceniczny!


Są kapele, których mogę posłuchać, ale za Chiny Ludowe i całą pieprzoną Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną nie chcę tego oglądać na scenie, a nie dajcie bogowie wszelacy – robić zdjęć. Bandy wywołujące u mnie skrajne wynudzenie, lub opcjonalnie ciężką kurwicę zwyczajnie odpuszczam. Żeby było jaśniej – n i e  i d ę na koncert. Drzewa można pstryknąć w lesie, też ‘aż’ stać potrafią, ciemności znajdę we własnej dupie, więc nie widzę powodu, żeby wytaszczać wspomnianą dupę z chaty, rypać migawką, skoro można odpalić w chacie krążek przy ulubionym piwie i z rzeczoną dupą umoszczoną na kanapie. Zawsze się znajdzie taki, który te okazy mrocznego stuporu pstryknie w uniesieniu graniczącym z orgazmem, a nawet dojdzie pojękując pod sceną. Koncert ma to do siebie, że obok słuchania, się „paczy” i fajnie mieć na co, bo „kupę dymu i chuja widać” oraz „Miałczek spierdaaalaj!” przerobiłam wielokrotnie, na zasadzie DIY dopóki nie kupiłam czajnika elektrycznego. 


Jeżeli coś mi rani uszęta i nie mam betonu żeby je profilaktycznie zalać przed wejściem do fosy, omijam również, a jeżeli nawet trafię na nieszczególne cudo scenicznej inwencji – nie rozpaczam jak zakonnica po stracie cnoty. Unikam Zenka Martyniuka i podobnych, których „sztuki” powodują u mnie szczękościsk łączony z prostowaniem zwojów na mózgownicy. Unikam wątpliwych atrakcji, z rodzaju analnego strobo (puszczanego od dupy strony) kiedy to człowiek najchętniej stoi rufą do sceny, żeby nie testować swojej podatności na epilepsję, czy też łebka co kiedyś kwas żłopał, a teraz nawraca i niemal chodzi po wódzie, tfu! wodzie. Podobnie jak unikam gwiazd rutynowo podpierdalających zdjęcia.


W sumie jeżeli komukolwiek gadanie „jestem taki TRV i tFardy jak skamielina fiuta tryranozaura, grafen przy mnie to kisiel, a Szwedy to gówno” ma komuś poprawić samopoczucie, spoko. Widać pożyteczne te Szwedy. Bo jakiś czas temu podobne w tonacji wyznania dotyczyły jednych Niemców z Bruce’m Willisem w składzie „Jestem jeszcze twardszy niż fiut z grafenu, a Accept bez Udo to gówno”. Pamiętam za to jak przegwizdane (dosłownie) miały chłopaki przez intro ‘Fast as Shark’ i samą okładkę ‘jajec na ścianie’. I Niemcom i Szwedom kibicuję. Z pełnym przekonaniem uwielbiam kawałki o Niemcach i jeden o jaraniu krzyży, bo patriotyzmu we mnie za grosz. 


W sumie dziwię się, że w kraju gdzie „majteczki w kropeczki” czy „oczy szalone” aspirują na dubel hymnu narodowego, a gusta muzyczne narodu są na poziomie pralki Frani - hejtuje się radosny powermetal made by IKEA. Jeżeli jakiś dzieciak co wpadł na koncert z tatusiem, w tej żałosnej ojczyźnie disco polo, po styczności z „fortitułanami” pójdzie dalej w klimat to SO BE IT kurwa i zajebiście!


„We live for the magic in the sound, distorted guitars are breaking ground, The powerful tunes, spectacular shows, the audience screams in ecstasy” tu radosne la la la i „eee macarena”


 P.S. Pozdro dla PPB, człowieków, którzy doprowadzili stan kompleksowego „wyjebania” na hejty wszelakie do formy sztuki z tak niespotykanym dzisiaj deficytem dupościsku. THX!


Bonusik:

Sabatony w Krk :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz