2016-07-05

XIV Festiwal Mocnych Brzmień - Świecie 2016, Poland


Minęła XIV już edycja odbywającego się w Świeciu Festiwalu Mocnych Brzmień. O zamku i wyjątkowości miejscówki pisałam już w 2013 roku, o inicjatywie, dzięki której festiwal im. Ryśka Bieńka się odbywa już od czternastu lat pisałam w 2015


Zasadniczo impreza na dobre zakotwiczyła w świadomości fanów ciężkiego grania… choć czasem można mieć wątpliwości co do wspomnianej świadomości. Bo zwyczajnie do dupy z taką świadomością, jeżeli personalnie, osobistym udziałem ludzie nie wspierają metalowych imprez. Konsekwentne płaszczenie zadów przed kompem połączone z zawziętym klikaniem „wezmę udział” doprowadzi do posuchy festiwalowej w temacie ciężkiego grania. Tym bardziej, że cena biletów w przedsprzedaży nie była powalająca, 30 zł – jak w 2010 roku. Co prawda jeszcze w kwietniu Lost Soul odwołał swój występ, ale i tak lista potwierdzonych kapel prezentowała się dobrze.

Tegoroczna edycja przyniosła pewne zmiany natury organizacyjnej. I są to zmiany pozytywne (nie mylić z ‘dobrą zmianą’).

Po pierwsze zmiana daty. Zazwyczaj świecka impreza była niejako metą wakacyjnych atrakcji festiwalowych, w tym roku posłużyła za start. Koniec sierpnia został zmieniony na początek lipca, żadnych faktycznych konsekwencji rewolucji kalendarzowej nie było, bo pogoda to wredne bydlę i bywa nieprzewidywalna niezależnie od pory roku. 
Kolejna zmiana to lokalizacja – minimalna zmiana należy zaznaczyć. Teren festiwalu przeniósł się pod zamkowe mury, na boisko pod zamkiem - miejsce parkingu samochodowego we wcześniejszych edycjach. Tym samym scena zyskała unikatowe tło w postaci zamku, a festiwal zyskał sporo przestrzeni i swobody, po ograniczonych murem nieco klaustrofobicznych już warunkach z poprzednich lat.


Tegoroczna impreza trwała aż dwa dni. W piątek trzyosobowe jury (w składzie Jacek Adamczyk - właściciel RDS MUSIC, Przemek Drewkowski - gitarzysta, muzyk sesyjny, aranżer, ex gitarzysta Lowtide oraz Michał Urgul Barski - muzyk, były gitarzysta Escape From, realizator dźwięku, właściciel IX Studio) wybierało kapelę, która miała sobotnie granie otwierać. Do przeglądu zgłosiły się  Fleshcold, Projekt Pandora, Koios, Mojra oraz Deadpoint, finalnie laureat konkursu.

W zapowiedziach festiwalowych organizatorzy skrupulatnie informowali o parkowaniu, noclegach oraz o dołączających do zestawu festiwalowego kolejnych formacji.

Kulinaria i źródełko z napojami umieszczono z prawej strony sceny. Raczący się trunkami, spod parasolek mieli niezły widok na scenę, co miało dość istotne znaczenie ze względu na aurę. Od iście tropikalnej rano, po solidny deszcz w połowie imprezy. Szczęśliwe na finisz „mocnych brzmień” zdążyło się wypogodzić. Warto tez zauważyć, że świecka scena zyskała nieco na oświetleniu, bądź też Illusion i Hate wykazali się większą tolerancją na luksy lub lumeny jak kto woli, padające na deski, niż Kat czy Vader z poprzednich edycji.

O szesnastej sobotnie koncertowanie rozpoczął laureat przeglądu – DEADPOINT z pochodzącym z Chile ekspresyjnym Cristianem "Gato" Segurą na wokalu. Zacne granie, natomiast publiczności jeszcze niewiele. Chłopaki w zeszłym roku – na pięciolecie działalności - wypuścili pełnometrażówkę „The Art of Deception” i komu za ciężko było ruszyć odwłok do Świecia, może nadrobić straty wysłuchując albumu.

Solidnego grania posłuchali ci, którzy zdążyli na serwujący thrash metal z punkowym zacięciem skład MATEO COLON. Podczas występu ekipy z Orzesza, radośnie opromieniające teren słoneczko zakryły ciężkie chmury.

Kolejny CINIS już całkiem konkretnie walił publikę po uszach death metalem, mając za sobą trzynastoletnie doświadczenie sceniczne i sporo energii. Ekipa z Białegostoku na festiwal wróciła po trzech latach.  Niebo zaczęło przeciekać, póki co umiarkowanie i część publiki wysłuchiwała koncertu spod parasolek, doceniając zadaszenie. 


Podczas występu CALM HATCHERY z niezwykle żywiołowym Szczepanem popadało z większym przekonaniem, i na nic się zdały próby wyciągnięcia ludzi spod parasolek. Tu ukłon dla tej części publiki, której deszcz nijak nie przeszkodził sprawdzać solidności barierek pod sceną.

VEDONIST na scenę Festiwalu Mocnych Brzmień wrócił podobnie jak Cinis po trzyletniej przerwie, przeganiając deszcze i zapodając mocny set na tyle przekonująco, że i słuchaczy doceniających zapier...dzielające gitarki się namnożyło. Pachu tradycyjnie zaprezentował rogate kopytne na klacie, porażającą mimikę i wściekły ryk.

Najmłodsza stażowo wśród festiwalowych gwiazd – MATERIA ma już za sobą spore osiągnięcia, ekipa ze Szczecinka reprezentowała polskie granie na Wacken, no i chłopaki mają swój własny festiwal – Materiafest na który zapraszał ze sceny Michu Piesiak. Energia zmiatająca pierwsze rzędy, świetne brzmienie i częste podziękowania dla fanów. Finalnie chłopaki pstryknęli sobie pamiątkową focią ze świecką zadowoloną publiką. 

HATE – headliner festiwalu z 2011 roku, scenę przejął około godziny 22:00. Tu już dobicie do barierek nastręczało pewnych trudności, w publice kręcił się radosny młynek, a Atf Sinner docenił ze sceny możliwość grania na festiwalu dla polskiej publiki.

Finałowa zabawa przy dźwiękach marki ILLUSION była jednak najżywsza. Sporo zdeklarowanych fanów, wyrykiwanie pospołu z Lipą tekstów poszczególnych kawałków, fajny kontakt z publiką, świetna atmosfera i ponad półtoragodzinny set zawierający to co Illusion ma najlepsze. Piekne zakończenie atrakcyjnego dnia. 

Dawno temu wspominałam majtające się barierki, w tym roku do solidnej bariery oddzielającej publikę można było cumować liniowce, co jest istotne z tego względu, że na gwieździe wieczoru publika szalała jak nie przymierzając stado pobudzonych prokreacyjnie orangutanów.

Nadmienić wypada, że chociaż piwo spodziewanie było typowo festiwalowe (winić można ustawę o imprezach masowych) to żarełko nie najgorzej poprawiło mi humor w czasie deszczu, zapychanka tfu! zapiekanka weszła z niejakim smakiem, zapychając skutecznie na resztę wieczoru, na tyle skutecznie, że reszty kulinariów nie udało się już popróbować.

Droga publiczności wielkie dzięki, niskie ukłony i zawsze zajebistych koncertów życzę, dziękując za utrzymywanie we mnie przekonania, że parafrazując punkowy slogan „Metal’s not Dead”. Jeszcze nie. Tego się będę kurczowo trzymać, nadal psiocząc na nędzną liczebność ludzi, a klikającym „wezmę udział” i nie ruszających się sprzed monitora życzę żeby im te klikające paluszki wykręciło na jakiś czas. 

Co roku festiwalowi i organizatorom życzę zajebistej frekwencji.  Jeżeli ktoś liczył, że szczegółowo będę rozwodzić się kto co i jak grał – nic z tego – trzeba było zad razem z przyległościami do Świecia zabrać, i nausznie stwierdzić jak ciekawy zestaw kapel hałasował na czternastej już edycji tego wyjątkowego festiwalu, odbywającego się w tak pięknych okolicznościach przyrody.
I tyle. 

Więcej subiektywnych prywatnych relacji TUTAJ.

2 komentarze:

  1. Zgadzam się, świetne wydarzenie, chociaż nie mogłem być na całym, a dotrzeć udało mi się po raz pierwszy w historii tego zacnego festiwalu.

    Fantastycznie, że komuś chce się takie wydarzenia organizować. Z resztą - mam wrażenie, że jest tego coraz więcej (albo jestem bardziej czujny).

    I dzięki za relację, uśmiechłem się ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszący jest też fanem, ale marudnym strasznie, więc objedzie każde niedociągnięcie. Ale w Świeciu takowych niema niestety :) Dzięki serdeczne za komentarz, miło wiedzieć, że ktoś czyta.

      Usuń