GALERIA
Czwartkowe popołudnie, przed
toruńską Od Nową niewiele ludzi. Z wejściem do klubu nikt się nie śpieszy,
widać upał dopiekł publice na tyle skutecznie, żeby zniechęcić do zamkniętych
pomieszczeń. Rzucony na pierwszy ogień, pochodzący z Rybnika zespół The
Crossroads nie miał łatwego zadania. Leniwie zbierająca się publika, oszczędna
w reakcjach mimo, że koncert żywiołowy i energetyczny. Nieco więcej
publiczności zgromadził kolejny na scenie skład – Totem. Pochodzący z Bukowna
zespół rozruszał nieliczną grupę okupującą barierki. Z reakcji słuchaczy można
wnioskować, że sporą ilość zdeklarowanych fanów Totem już ma, chociaż w dorobku
dopiero dwa pełnometrażowe albumy, w tym ostatni „Let’s Play” wydany w kwietniu
tego roku. Koncert żywiołowy głównie dzięki Weronice „Werze” Zbieg, osobie o
niespożytej energii scenicznej i rewelacyjnym wokalu.
Około godziny 20 na scenie
pojawia się szwedzki death metal w postaci Evocation. Rozleniwiona publika
okupująca okolice Od Nowy decyduje się wreszcie na wycieczkę do dusznego
wnętrza klubu. Setlista krótka, ale przekrojowa z naciskiem na ostatnie
wydawnictwo „Apocalyptic”, oprócz tytułowego utworu pojawiły się utwory
„Infamy”, „Reunion in War” oraz Sweet Obsession”. Z „Dead Calm Chaos” pojawiły się „Silence Sleep”,
Angel of Lament”, „Tomorrow Has no Sunrise” oraz „Dust”. Specyficzne
brzmienie w połączeniu z wściekłym wokalem Thomasa Josefssona i jego dynamiką
na scenie wreszcie poniosły publiczność, która nie zważając na wszechobecny
upał, zaczęła się bawić. Set odegrany bez zgrzytów, bez nawoływań do bisów, za
to efektownie zakończony walką o suweniry w postaci kostek, pałeczek perkusisty
i setlist usuwanych ze sceny przez technicznych. Muzycy po występie pojawili
się okolicach baru i stoiska z gadżetami firmowanymi przez Evocation, więc
każdy, kto tylko miał ochotę mógł zaopatrzyć się w pamiątkę i zebrać autografy
od zespołu.
Po godzinie 21 na scenę przy
dżwiękach „Khaos Overture” na scenę wreszcie wkracza Arch Enemy. Sala
wypełniona zaledwie w połowie, niską frekwencję można zwalić na „środek
tygodnia” czyli czwartek, dwa koncerty w Polsce, chociaż i tak ciężko ukryć
rozczarowanie małą ilością wielbicieli melodyjnego death metalu w szedzko –
niemieckim wykonaniu, tym bardziej, że jest to dopiero druga wizyta zespołu w
naszym kraju, więc trudno mówić o przejedzeniu słuchaczy.
Występ zainaugurowany nowym
albumem „Khaos Legions” , jako drugi kawałek pojawił się „Yestareday is Dead
and Gone”. Kolejno lecą: „Revolution Begins”, „Ravenous” z albumu
“Wages of Sin” oraz “My Apocalypse” z “Doomsday Machine.”. Z
promowanego najnowszego “Khaos Legions” pojawiły się ponadto “Bloodstained
Cross”, “No Gods no Masters” oraz “Under Black Flags We March” kiedy Angela
dzierżąc czarną „Archową” flagę usiłowała maszerować po niewielkiej scenie.
Oprawa występu wzbogacona została o wyświetlanie ruchomych obrazków po bokach
sceny. Kontakt z publiką na plus, Angela zachęcając publikę na wszelkie
sposoby, zdołała poderwać zgromadzonych do dzikich wrzasków i pogo. Potężny
głos w niewielkim blond damskim ciele, siejące zniszczenie spojrzenia
niebieskich ocząt zrobiły swoje. Widać, że uwagę publiczności skupia głownie
Angela, kolejne miejsce pod względem zainteresowania zajmują bracia Amott –
Michael i Christopher, dzielnie wspierani przez skromnch: basistę Sharlee
D’Angelo i pałkera Daniela Erlandsonna. Finisz i apogeum szaleństwa nastąpił
przy dźwiękach „Snowbound”, „We Will Rise” i „Nemesis” – po tym, krótkie pożegnanie,
wspólny ukłon i zejście ze sceny. Ci, którym zabawy było mało - niemrawo, ale
jednak skandowali „Arch Enemy!” z nadzieją na bis, ale widać było, że zespól
raczej bisów nie przewidział, set odegrany i koniec. Kolejna bitwa o fanty ze
sceny.
Ochrona nie musiała
specjalnie zachęcać ludzi do opuszczenia sali, kto żyw pędził do baru – łyknąć
zimnego piwa, bądź na zewnątrz pooddychać chłodniejszym powietrzem. O ile zimne
piwo okazało się towarem deficytowym pomysłowo zastąpionym przez piwo z lodem,
to powietrza było pod dostatkiem. Po jakimś czasie do „łykaczy” świeżego
powietrza i piwa dołączyli Sharlee i Daniel, niestety bracia Amott i Angela,
widać bardzo zmordowani koncertem udali się prosto do hotelu.
Czy koncert udany? Warto
byłoby zapytać tych, którzy w młynie wypocili kilka litrów wody, zdarli gardło
i zyskali kilka siniaków. Pomijając piekielną atmosferę, typowe dla klubu
„udźwiękowienie” i skromną frekwencję – ci, którzy zdecydowali się czwartkowy
wieczór spędzić w klimatach death metalowych nie powinni się czuć zawiedzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz