2016-09-03

Zgierz City of Power 2016 - druga edycja.


Zgierz – sześćdziesięciotysięczne miasto z ponad siedemsetletnią historią, połączone jedną z najdłuższych europejskich linii tramwajowych z Łodzią. Nazwa pochodzi prawdopodobnie od słowa „zgorzały” – miejsca po wypalonym lesie lub też miejsca wypalania ogni ofiarnych.


Symbolem Zgierza jest jeż, sympatyczne stworzenie, które za sprawą Wandy Chotomskiej zamieszkał w Zgierzu na stałe. Rok temu jeż z miasta Zgierz złapał za gitarę elektryczną i stał się maskotką festiwalu powermetalowego.
Zgierska rada miejska wyjątkowo metalowe zacięcie mieć musi, zacięcie warte docenienia w kraju gdzie zazwyczaj wszelkie imprezy muzyczne oscylują w klimatach disco dla intelektualnie niewymagających w tonacjach, od których zwoje na mózgownicy prostują. Więc już na samym wstępie mój głęboki ukłon i wdzięczność za jedyny powermetalowy festiwal w Polsce.

Zeszłoroczna pierwsza edycja odbyła się w czerwcu debiutując w festiwalowym światku całkiem imponującym zestawem powermetalowych gwiazd, również importowanych. Na stadionie MOSiR w Zgierzu zrobiło się całkiem światowo bo koncertowali Niemcy z FREEDOM CALL, węgierski WISDOM znany chociażby z trasy z Sabatonem 2013 roku,  pojawiła się również francuska formacja GALDERIA. Z polskich wykonawców publiką bujali PATHFINDER, NIGHT MISTRESS, TITANIUM, ARCHANGELICA, VALKENRAG i KaAtaKilla.

Tegoroczna edycja kusiła również międzynarodowym zestawem. Dwudziestolecie aktywności scenicznej obchodził headliner imprezy – niemiecki IRON SAVIOR, był to jednocześnie pierwszy występ grupy w naszym kraju. Europejski line-up uzupełnili dubeltowo Włosi oraz Czesi i Węgrzy.

Rewelacyjnie zorganizowany festiwal, całkiem przytulnie rozlokowany na terenie stadionu MOSiR samym zapleczem trunkowym starł na proch wszelkie polskie festy. Otóż zamiast bladego sikacza z kija, którego smak powoduje mimowolne wypatrywanie kamieni nerkowych na dnie kubka, Zgierz ugościł festiwalowiczów browarem na wypasie. Żadnych półśrodków. Konkretne piwo, butelkowane, o rewelacyjnym smaku i uczciwej ilości procentów – coś w sam raz dla koneserów. Zaplecze kulinarne nie ustępowało napojom chmielowym, kiełbasa z grilla, bigos, szaszłyki serwowano równie solidne.



Złośliwości o aromatach grilla i festynach złośliwcy mogą wsadzić sobie w zadnie rejony, bo o poziomie imprezy świadczy również serwowana festiwalowiczom pasza. Miło w ciągu całego dnia koncertowania opier…dzielić coś na ciepło, a nie każdy ma ochotę pakować w plecak kanapki, żeby uniknąć oglądania tego samego posiłku dwukrotnie, chociaż ponoć dobry kebs smakuje dobrze w obie strony. Nie każdy też gustuje w hot dogach gdzie zamiast psa mielonego razem z budą, mamy najwyżej łańcuch, a frytki smażone są wielokrotnie na oleju spuszczonym z silnika złomowanej Nysy. Owszem, był również foodtrack z typowym fast foodem – szczerze? Bez szału.

Sobotnie koncertowanie rozpoczął łódzki MAD TEACHER grając niestety głównie do  stadionowej trawy. Taki pech „otwieracza”. Bardzo nieliczna jeszcze publika trzymała się zawzięcie cienia i miejsc pod parasolkami. 

Kolejny SONUS VENA urzekł wokalem Agaty, doświadczeniem muzyków i występem gościnnym konfenansjera festiwalu - Remigiusza Mielczarka znanego chociażby z Triagonal, Sacriversum czy Artrosis. Sympatyczny kontakt z publiką, przyjemne dźwięki i nadal niewiele ludzi mogących frekwencją występ należycie docenić. 

Istniejący od 2012 roku węgierski AVENFORD dość przewrotnie przedstawił się jako formacja z Londynu. Energetyczny set zapodali ocaleńcy z kleszczowego pogromu w Boreliowie, o którym pisałam TUTAJ, DIVINE WEEP z Białegostoku pobujał publiką, nadal przysłuchującą się muzyce spod zacienionych stolików. 

Wobec czeskiej formacji PORTA INFERI z pochodzącym z Cieszyna Normanem trudno mi zachować zimny obiektywizm. Naród czeski wielbię za świetne festiwale, piwo i rewelacyjne kulinaria, oraz bardzo wyluzowany stosunek do świata. Chłopaków, jeszcze z poprzednim wokalistą zdarzyło mi się wcześniej oglądać właśnie na ziemi czeskiej, ale to Norman Power okazał się tego dnia najbardziej charyzmatycznym frontmanem, który nawiązał świetny kontakt z publiką, prowokując do wrzasków nawet „podparasolkowych” słuchaczy. Ekipie nie zagrały klawisze i przez kwestie techniczne zgierska publiczność miała wyjątkowy koncert Czechów w gitarowym wydaniu. Co prawda przed ekipą „wrót piekieł” wstydzić się piwa na tym konkretnym festiwalu nie musieliśmy, to już zakaz wjazdu z browarem w ręku na teren przed sceną nieco skonfundował chłopaków. Cóż, przy czeskich festiwalowych tradycjach, polskie wymiękają…

Włoski VEXILLUM furorę zrobił efektownością prezencji. Skoro w szkockich kiltach biega już każda nacja, to kto synom gorącej Italii zabroni wietrzyć klejnoty rodowe? Lewo tydzień temu oglądałam Finów w spódniczkach, więc Włosi na mnie większego wrażenia nie robią. Mieli za to chłopaki ogromne powodzenie w cykaniu fotek z publiką, co bardzo dzielnie i z wybitną cierpliwością znosili kręcąc się po terenie festiwalu.


SCREAM MAKER gwiazda Fabryki Muzyki, który otwierał tegoroczną edycję czeskiego Metalfestu, spotkał się z całkiem żywą reakcją powoli rosnącego tłumku pod sceną. Tym razem chłopaki pograli faktycznie do publiki, nie do ławek jak to miało miejsce w Pilźnie.

DragonhammeR – kolejny włoski skład publiczność miał już większą, istniejący od siedemnastu lat skład ma zaledwie dwie pozycje w dyskografii, a na scenie wypada świetnie. Doświadczenie robi swoje. Ekipa na scenie prezentuje się zacnie, dodatkowo w bonusie wystąpili z Chrisem Bayem z Freedom Call, robiąc mi osobiście rewelacyjny prezent. O tym, że Freedom Call wyśpiewujący o „happy metal party” ma swoich wiernych fanów świadczyła spora ilość koszulek na festiwalowiczach. Chris z wiecznym uśmiechem na twarzy oprócz „Power & Glory” zapodał jeszcze skoczny „Babylon” z repertuaru macierzystej grającej Happy Metal kapeli. Pierwszy mój kontakt niemieckim składem spowodował u mnie lata temu drastyczny opad szczęki. Warstwa tekstowa Freedom Call pasuje do metalowych brzmień jak kolor ‘rószoffy” i imię Stokrotka do walca drogowego, ale też zwyczajnie nie da się nie lubić sympatycznego składu, który teoretycznie ciężki gatunkowo metal traktuje z ogromnym dystansem i poczuciem humoru. 
Happy Metal made my day!

Po zachodzie słońca scenę przejął TITANIUM z pochodzącym z Ukrainy wokalistą Konstantinem Naumenko. W tym roku odszedł ze składu odpowiadający dotychczas za wokale Maciej Wróblewski. Titanium w dość ascetycznym oświetleniu zabawiał publikę przez około godzinę.

Muzycy IRON SAVIOR od wczesnego popołudnia kręcili się po terenie imprezy, pozując do fotek i rozdając fanom autografy. Żadnego gwiazdorzenia, rewelacyjny kontakt ze sporym tłumkiem radośnie porykującym we właściwych momentach.  świetnie podana muzyka. Niemcy zagrali dość długi set, kończąc efektownie występ coverem „Breaking the Law”, publika szalała w najlepsze, nie odczuwając wcale wieczornego chłodu.

Świetny festiwal, fajna miejscówka, dobra lokalizacja i impreza warta polecenia.
Tylko gdzie do jasnej i pieprzonej cholery była publika? Środek Polski niemal, każdemu w miarę blisko być powinno, darmowy wjazd i oczywiście słaba frekwencja. Ostatni mam wrażenie, że fani metalu w tym kraju, to wyłącznie małoletnie misie słuchające „fortitułanów”, nie ruszające zadka sprzed komputera, dopóki w kablach jest prąd, a na dzielni nowy pokemon nie wyskoczył. Stara gwardia padła pod płotem i nie żyje. 

Fest zyskał całkiem rodzinną atmosferę. I muzycy i uczestnicy wpadli z przychówkiem, co dobrze może wróżyć na przyszłość, bo czym skorupka za młodu itd. Wiekową rozpiętość podniósł drastycznie jeden siwy jegomość wyprowadzający pieska na siusiu, donośnie marudzący torturowaniu ludzi szatańską muzyką, co można wziąć za nienajgorszą recenzję festiwalu.




Ja rozumiem, że w Polsce lepsze powodzenia mają zdecydowanie cięższe brzmienia od powermetalowych, że „mhroczne” jak kapcie Lucyfera zawodzenia o krwi i szatanie są bardziej „trv” niż happy metal, ale do cholery straciliście sympatyczną sobotę, przy rewelacyjnym browarku, w miłych okolicznościach przyrody – z lenistwa i dla trzymania fasonu za wszelką cenę. Gwarantuję, że od słuchania lżejszych dźwięków nikt nie zacznie ‘womitować’ tęczą, nikomu nie zróżowieją pióra i nie zacznie nagle kolekcjonować kucyków My Little Pony albo co gorsza mazać się oliwką po depilowanej klacie klacie, piszcząc ‘Hail and Kill!’ do opakowania dezodorantu w sprayu. Mnie powermetalem we wszystkich odmianach zarazili Czesi i ich festiwale, gdzie ten konkretny gatunek gromadzi najliczniejsze tłumy.

Mam to szczęście, że potrafię docenić nieduży fest, z miłą atmosferą, gdzie w tle snuje się zapach grillowanej kiełbaski, a człowiek ma okazję spędzić sobotnie popołudnie w relaksacyjnym klimacie. Powoli te mniejsze festiwale wygrywają u mnie ze spędami na kilka tysięcy luda, gdzie w oglądaniu akcji na scenie pomaga lornetka i dwumetrowy wzrost.






Mam nadzieję, że Zgierski festiwal za rok – bo trzecia edycja już jest zaplanowana na 2 września – ściągnie więcej publiczności. Ja osobiście City of Power życzę najlepszego i mocno trzymam kciuki na następne 100 edycji.

Więcej prywatnych subiektywnych bardzo relacji TUTAJ.

3 komentarze:

  1. Tego typu festiwal to świetna inicjatywa tego nie da się zaprzeczyć.
    Mi osobiście również bardzo się podobało, ale mam kilka uwag do organizatorów jak podkręcić popularność wydarzenia.
    Po pierwsze rozwinąć trochę bardziej formułę i nie trzymać się na sztywno tego czy to jeszcze power metal czy może już co innego i zapraszać zespoły biorąc pod uwagę nie tylko to kryterium, ale ogólnie dobrą metalową zabawę.
    Po drugie znaleźć naprawdę rozpoznawalny zespół na gwiazdę festiwalu (nie tylko w metalowym świadku) - mam tu na myśli takie zespoły, które są bardzo popularne (Sabaton, Nightwish, Hammerfall).
    Po trzecie więcej reklamy dla imprezy ponieważ w tym roku wypadło to jakoś blado.
    Można np: stworzyć kanał na Youtube poświęcony festiwalowi - zrobić trochę materiałów o zespołach itp. itd.
    Po czwarte lepiej zorganizować możliwość spotkania z zespołami (jakaś strefa do zdjęć, kupowania i podpisywania gadżetów, płyt).
    Pozdrawiam i czekam na Zgierz 2017 z cichą nadzieją na Delain lub Amaranthe, bo myślę, że to jest w zasięgu Jeżowego miasta.
    Podziękowania należą się również autorowi tychże zdjęć - dzięki za świetną pracę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No reklama szersza jak najbardziej. Tu ewentualna publika powinna też podziałać, ci co byli mogą ściągnąć znajomych, szczególnie spoza Łodzi i okolic. Nie wszystko da się załatwić plakatami i internetem. Co do zestawu gwiazd - Sabaton, Nightwish, Hammerfall to już bardzo duże nazwy i co za tym idzie drogie bardzo, a festiwal jest darmowy. No i fakt zasadniczy - w Polsce jakoś ludziska z pewną nonszalancją traktują kapele grające wcześnie, przychodzą na tzw. gwiazdę właśnie - źle, bo mogą czegoś nowego posłuchać. Co do zdjęć - dzięki wielkie :)

      Usuń
    2. Zgadzam się, że nazwy duże, ale na tym to polega jeśli chodzi o promocje wydarzenia, zresztą z tym Sabatonem to sprawa ciekawa biorąc pod uwagę ich występy w naszym kraju, bo grają sporo więc myślę, że mogli by się na to skusić (oczywiście trzeba by znaleźć jakiegoś większego sponsora).
      Pomysłem jest też wprowadzić bilety np. za 20,00 złotych żeby się organizatorom zwracało i nie było drogo.
      No niestety granie do trawy, ławek itp. to już u nas jakaś chora tradycja, jeśli chodzi o otwieraczy festiwali, trzeba by chyba systemem innych większych festiwali dać kogoś większego na początek, tylko tu jest problem kto by na to poszedł, bo to nie Woodstock czy Wacken.
      Pozdrawiam i życzę kolejnych udanych zdjęć i koncertów.

      Usuń