2018-09-19

POST SCRIPTUM - X Summer Dying Loud 2018, Aleksandrów Łódzki - Poland

 Kilka zdjęć, które nie pojawiły się w galeriach zespołów i słów kilka...

Na dwa wrześniowe dni niewielka miejscowość pod Łodzią staje się stolicą ambitniejszego grania dzięki festiwalowi Summer Dying Loud. Mieszkańcy Aleksandrowa, macie u siebie profesjonalnie zorganizowany festiwal na europejskim poziomie, doskonale promujący Aleksandrów w kraju i za granicą, unikatową imprezę wyróżniającą miasto spośród setek podobnych miasteczek. Nie znam innego – poza wspomnianym festiwalem - powodu dla którego do Aleksandrowa Łódzkiego zjeżdżaliby ludzie z Krakowa i Szczecina, Katowic i Gdańska, a także spoza kraju. Dziesięć lat budowania marki festiwalu, wytrwałej promocji, stabilizowania wydarzenia w świadomości fanów i zyskiwania bezcennego doświadczenia procentuje trzytysięczną frekwencją. Drodzy Aleksandrowianie od Was też zależy jak potoczą się dalsze losy festiwalu – unikatu, tym bardziej teraz kiedy kolejne festiwale znikają z mapy Polski.

Obecny kształt festiwal zawdzięcza Tomaszowi Barszczowi, nieocenionej ekipie Wydziału Promocji i Współpracy z Zagranicą oraz burmistrzowi Jackowi Lipińskiemu niezmiennie sprzyjającemu imprezie. Dziesięć lat trwającej cały rok ciężkiej pracy, dziesiątki zespołów Polskich i ostatnio również zagranicznych koncertujących na scenie MOSIRu im. Włodzimierza Smolarka, tysiące fanów, godziny muzyki – za to wszystko dzięki wielkie.

Ogromną przyjemnością dla mnie było widzieć jak zmieniał się i rozrastał festiwal przez ostatnie pięć lat – bo w tylu edycjach dane mi było uczestniczyć, pokonując regularnie dwieście kilometrów, żeby na ten jeden konkretny weekend września być w Aleksandrowie gdzie muzycznie dużo i dobrze się dzieje.

Relacje – nieco bardziej szczegółowe z lat poprzednich znajdują się TU 2016 i TU 2017.

Tegoroczny festiwal od pozostałych edycji wyróżniał znacząco importowany lineup oraz frekwencja. Pozostałe kwestie – zaplecze sanitarne, pole namiotowe, strefa gastronomiczna są stałym już na dobrym poziomie. Podobnie jak oprawa sceniczna, dźwięk oraz podziwiany przeze mnie niesamowity talent SDL-owych ekip do czarowania światłem na scenie. Niezmiennie od lat uwagę publiki na scenę kierował naczelny głos Summer Dying Loud - Remigiusz 'Remo' Mielczarek zapowiadający profesjonalnie i wyczerpująco kolejne muzyczne atrakcje, głos bez którego osobiście nie wyobrażam sobie festiwalu. Był festiwalowy sklepik – w którym koszulki rozeszły się bardzo szybko, można było również zakupić festiwalowe piwo.

O ile do Fundacji DKMS na wszelkich imprezach już się przyzwyczaiłam, to miłą niespodzianką był namiot w którym miłe panie zachęcały do testów na obecność wirusa HCV. Badania były realizowane w ramach Ogólnopolskiego Programu Badań Przesiewowych „Test na HCV – prosty krok do zdrowia” – inicjatywy, która ma na celu podniesienie wiedzy w zakresie HCV i wirusowego zapalenia wątroby typu C. Każdego, który zaproszenie na badanie kwitował „ale ja już nie mam wątroby hyhyhy” informuję, że bardzo mi wszystko jedno z powodu czyjejkolwiek wątroby, ale fakty są takie: 70% zakażonych nie ma o tym pojęcia i w tej słodkiej nieświadomości stanowią regularne zagrożenie dla bliskich, oraz tych którzy po nich usiądą na fotelu flejowatego stomatologa czy tatuażysty. Wieczorem w sobotę panie miały przebadane dwa i pół tysiąca uczestników festiwalu – jak dla mnie rewelacja.

W piątkowe popołudnie festiwal otworzył łódzki DOOMSTER REICH w klimatach doommetalowych, po godzinie scenę przejął death‘n’rollowy MENTOR, a kolejny stonerowo grający WEEDPECKER zmienił klimat na nieco przygnębiający. 

Tym radośniej zabrzmiał kolejny zespół – czeski skład z Ostrawy o rozkosznie brzmiącej nazwie MALIGNANT TUMOUR – Nowotwór złośliwy. Panowie mają sporo doświadczenia scenicznego, bo występują już od 1991 roku. Na festiwalu czeskie wersje: Lemmiego, Zaka Wylde'a z brodą klejoną na wikol i Julesa Winnfielda na basie - wywołały radosne kicanki, bezkolizyjny młyneczek i sporo ożywienia. Znacznie więcej publiczności pod scenę ściągnął holenderski DOOL z żywiołową Ryanne van Dorst na froncie.

Kolejne atrakcje wieczoru to death metal w wykonaniu dwóch piątkowych headlinerów: amerykańskiego INCANTATION - dość konkretnie miotającego publiką, której dziki entuzjazm podsycił jeszcze szwedzki ENTOMBED A.D. Rola wygaszacza pierwszego dnia festiwalu przypadła na Sunnatę – ekipa stonowała łagodnie emocje publiczności i światło na scenie.

Sobotniego otwieracza – The Lowest - nie dane mi było zobaczyć, więc sobotnie festiwalowanie rozpoczęło się dla mnie w doomowych klimatach za sprawą składu Black Tundra. SYMBOLICAL mimo problemów sprzętowych dał świetny koncert, mając sporo zdeklarowanych fanów w publice. Należąca do Cymera biała strzałka Washburna ostatnio miała nieszczególne przygody, na aleksandrowskiej scenie biedulkę oklejoną taśmą izolacyjną, a finalnie wylądowała w łapkach Daniela Bryntse – Ragnara znaczy, razem z resztą sprzętu grającego, którym dobre duszyczki z Symbolical poratowały kolegów ze Szwecji.

Po koncertach Saule i Spaceslug zaczęło się robić nieco monotonnie i zdecydowanie zbyt nastrojowo o tak wczesnej godzinie, dlatego tym milej było przestawić się na dźwięki EREB ALTOR. Nastrojowo i zawodząco było nadal, ale jednak żywiej. Jeszcze żywiej pograł Frontside, który nie raz dane mi było słyszeć, a tu dodatkowo była okazja na solidne światło i ciekawe foty. I dupa. Dosłownie. Akurat na SDL wymiana magika na swojego świetlika jest profanacją i totalnym niewykorzystaniem potencjału oprawy świetlnej festiwalowej – mając do dyspozycji cuda-wianki, skończyło się na świeceniu z dupy strony i mimo zajebistej dynamiki zespołu najwięcej zdjęć ma publiczność.

Kolejno publika szalała na ORANGE GOBLIN. Brytyjczycy radośnie miotali sporym tłumem, niezgorzej bawiąc się na scenie. Dzika energia, wesolutki Ben Ward i zachwycona publika – znaczy było dobrze. Nieco spokojniej wypadł koncert kolegów Goblinów z Londynu - Angel Witch. 

Mocny i efektowny wybitnie finał festiwalu zapewnił BEHEMOTH. Pirotechnika, światło, dźwięk i granie ekipy Nergala to gwarancja niesamowitego show. Gorąco było nie tylko za sprawą entuzjazmu tłumu. Scena naprzemiennie ziała ogniem i chłodziła pierwsze rzędy fontannami lodowymi, kiedy to dwutlenek węgla malowniczo wytrąca parę z powietrza. Na finał była „szarańcza” czyli cięte taśmy VHS wydmuchnięte nad publikę, była też behemothowa rogacizna. Koncertów nie tylko się słucha, koncerty się również ogląda i miło, że są polskie zespoły ogarniające tą prawidłowość. Przynajmniej jeden zespół na pewno, tym bardziej, że wszelkie „openery” i możliwie duże sceny wybitnie służą Behemothowi.

Był to mój piąty Summer Dying Loud, piąty raz w aleksandrowskiej fosie, co zawsze dla mnie zaszczytem i przyjemnością jest ogromną. Cieszę się bardzo, że udało mi się 50% SDL zaliczyć, widzieć jak przez te 5 ostatnich lat festiwal z roku na rok coraz większą zajebistością się wybija. Po cichu liczę już na przyszłoroczną edycję, mając do autora festiwalu – Tomasza Barszcza - pełne zaufanie w doborze lineupu. Nigdy w życiu nie odważę się sugerować jakiejkolwiek kapeli, takiego Insomnium przykładowo, czy może nieco więcej radosnego rock'n'rolla żeby ciężar grania nie przygniótł i nieco różnorodności było. No nigdy w życiu z taką sugestią nie wyjadę.
Sentymentalnie - mój pierwszy - 2014 i tegoroczny fotopass :)
Dziękuję wszystkim fotografującym doceniając wszelkie uprzejmości fosiarskie mimo że jeden drugiemu siłą rzeczy nie raz w kadr się ładował.















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz