2023-10-20

POST SCRIPTUM - XIV Summer Dying Loud 2023, Aleksandrów Łódzki - Poland

 Tam niżej jest trochę tekstu...

Czternasta edycja festiwalu Summer Dying Loud zakończyła jak zwykle efektownie sezon letnich festiwali. 

Rutynowo w Aleksandrowie Łódzkim okazało się, że plotki o Donośmym Zgonie Lata są mocno przesadzone. Słoneczko nie odpuszczało, zawzięcie smażąc festiwalowiczów, a aura z rozmachem odpokutowała zeszłoroczne ulewy podczas koncertów. Aleksandrowski wrzesień wrócił do tradycji solidnego grillowania uczestników festiwalu, przypiekania, opalania i wysuszania. Dla autora niniejszych słów była to już 9 okazja cieszenia się atmosferą festiwalu, który od pierwszego wejrzenia do serca przypadł i chwalony jest nieobiektywnie i wylewnie.

Kto kliknie w pogrubienie tekstu z nazwą bandu trafi bezpośrednio na galerię - w 51 odsłonach fotograficznych Summer Dying Loud 2023 można się pogubić.


Pięćdziesiąt zespołów, pięćdziesiąt i jeden koncertów, ogrom ludzi zjeżdżających do Aleksandrowa z najdalszych końców Polski : Lublina, Szczecina, Suwałk potwierdza dobitnie, że renomę festiwal ma wypracowaną doskonale - stanowiąc najważniejszy festiwal centralnej Polski. O sukcesie niewątpliwie decyduje wysublimowany i doskonały dobór atrakcji muzycznych najlepiej świadczący o zacnych i ambitnych gustach organizatora. Niegdysiejsze włókiennicze „Skarpetkowo” w pełni i z klasą przestawiło się na ciężką metalurgię dźwiękową znaznaczając mocno 20-tysięczną miejscowość na muzycznej mapie Polski.

Festiwal w Aleksandrowie Łódzkim dobiegł końca bijąc rekordy popularności i frekwencji – co jest zasługą autora i głównodowodzącego imprezy Tomasz Barszcza. W końcu przez cały miniony rok kolejne ogłoszenia festiwalowych gwiazd skutkowały mniejszym lub większym - ale zawsze entuzjazmem wielbicieli tego jedynego w swoim rodzaju święta muzycznego. 

Oczywiście, że festiwalowicze najlepszej polskiej imprezy dla koneserów ciężkiego grania mają pełną świadomość co do pewnej uciążliwości dźwiękowej, z jaką mierzą się mieszkańcy Aleksandrowa przez 3 dni – dlatego ogromne podziękowania temu wyjątkowemu miastu się należą.

Ukłon ogromny dla mieszkańców Aleksandrowa Łódzkiego, którzy już 14 lat goszczą festiwalową publiczność zjeżdżającą z całej Polski na te trzy dni świetnej imprezy i nie dają się prowokować żadnym fanatycznym akcjom, na które trzeba zwozić niezbyt zaangażowane i nieco anemiczne pionki z Warszawy, Białegostoku czy Gdańska (do czego sami radośnie się przyznają).

„Kto śpiewa, dwa razy się modli” Święty Augustyn

Nieco partackiej i prymitywnej- ale jednak reklamy - festiwalowi zrobiło kółko wzajemnej adoracji katolickiej, zapewniam – na terenie festiwalu każdy mógł się czuć milej i bezpieczniej niż randomowy dzieciak na dowolnej zakrystii. Niezdrową sensację zaserwowały festiwalowi środowiska religijne, z zacięciem godnym lepszej sprawy i kompletnie mijając się z prawdą promowały festiwal w mediach, nieporadnie i żenująco – ale każda darmowa promocja winna być doceniana.

Jak to jest, że ci najbardziej wierzący ciągle i wszędzie szukają szatana zamiast boga? Śpieszę donieść, że Summer Dying Loud jest festiwalem z bardzo wysoką średnia wieku uczestników, niektórym nobliwa siwizna pokrywa skronie, stawy trzeszczą w młynkach podscenicznych głośniej od perkusji, więc pisanie o dzieciach na festiwalu jest daleko posuniętą nadinterpretacją tego, że owszem niejednemu widzącemu ukochany band na scenie zdarza się „cieszyć jak dziecko” i prezentować uśmiech bombelka.

„Śpiew to wyraz radości, a ściśle mówiąc – wyraz miłości” Święty Augustyn

Wybitnie zagorzałym wojownikom wiary szczególnie przypadła do gustu twórczość istniejącego od 2017 roku warszawskiego zespołu serwującego przyjemną mieszankę Death Metal/Grindcore – zespołu Nightwish… tfu! Hostia, który na scenie aleksandrowskiego festiwalu pojawił się w towarzystwie nie całkiem kompletnej siostry Berci, na punkcie której ta specyficzna grupa fanów dostała kompletnej szajby. Tego, że ta sama firma z krzyżem w logo osobą sadystycznej Bernadetty od Sióstr Boromeuszek z Zabrza zapewniła inspirację zespołowi jakoś rycerze wiary nie skojarzyli.

„Śpiew jest odpoczynkiem dla duszy i początkiem pokoju. Uspokaja tumult i wzburzenie myśli, uśmierza gniew. Przygotowuje ludzi do miłości, łączy odstępców, godzi wrogów” Święty Bazyli Wielki

Państwo wojujący katolikowie mają teraz czym się ekscytować, skutecznie podkopując jakikolwiek szacunek do kościoła katolickiego w Polsce na zasadzie DIY – wystarczy nie przeszkadzać – sami siebie kompromitują najlepiej. 

Ponoć tego dnia urodziny obchodziła panna Marysia, szkoda, że nikt z wielbicieli o torcie nie pomyślał, skupiając się na publicznym hałasowaniu do tego stopnia, że zakłócili odbywający się w kościele ślub.

Relację Jerzego Szunaja natchnionego organizatora spędu panów katolików aż muszę przytoczyć, bo pocieszna wybitnie.

"W zeszłym tygodniu byliśmy w Aleksandrowie Łódzkim na Różańcu publicznym o opamiętanie i nawrócenie burmistrza Jacka Lipińskiego, który bierze aktywny udział w organizacji bluźnierczego festiwalu "Summer Dying Loud". Wsparci wolontariuszami z Warszawy, Białegostoku i Gdańska, a także lokalnymi kontaktami prowadziliśmy modlitwę na placu przed ratuszem w Aleksandrowie. Było nas w sumie 15-20 osób. Tajemnice różańcowe przeplataliśmy śpiewem, a na koniec odmówiliśmy Litanię loretańską do Najświętszej Maryi Panny.

Podczas rozdawania ulotek zachęcających do podpisania petycji „PRECZ Z SATANIZMEM! Odwołać bluźnierczy spęd!” była okazja do poznania mieszkańców Aleksandrowa. Część ludzi w ogóle nie zdawała sobie sprawę z satanistycznego spędu w ich mieście. (może dlatego że właściwa i rzetelna nomenklatura to : festiwal muzyczny)Byli wdzięczni, że walczymy o odnowę moralną Aleksandrowa.

Kampania była wspaniała, pojechaliśmy tam, żeby walczyć z tym satanistycznym spędem, na którego organizację wyraził zgodę burmistrz Aleksandrowa Łódzkiego. Modliliśmy się o to, żeby burmistrz miasta się opamiętał się i zaprzestał organizowania tego bluźnierczego spędu, jaki ma mieć miejsce w Święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Pojawiła się również lokalna prasa, ale nie można jej brać na poważnie, bo ich najważniejszym pytaniem dziennikarki było: „Czy my jesteśmy z Aleksandrowa Łódzkiego?" (tak bardzo LOL!) Taka zaściankowa telewizja, która nie potrafi się o nic poważniejszego spytać, tak jakby tylko ludzie z Aleksandrowa mogli być w Aleksandrowie. (Bo to przecież normalne, że oszołomy z mieścin oddalonych o setki kilometrów wtykają nosy w imprezy organizowane w innych miastach.)"

Niewątpliwie spodobałby się ekipie od modłów koncert Attic, bo pan Meister Cagliostro wjechał na scenę dzierżąc dumnie sporych rozmiarów logo katolickiej instytucji, konkretnie krzyż Św. Piotra bo jakby wierni się nie orientowali, ów święty został umieszczony na tym ustrojstwie do góry nogami :P


Reorganizacji uległ nieco teren imprezy. Tojki wyniosły się przed okazałą bramę, dystansując się higienicznie od strefy paszowej, a sama strefa paszowa nieco rozrośnięta, namiotami zasłoniła scenę. Organizator wielkodusznie zatroszczył się o metalową geriatrię pozostawiając segment trybun tej szybko męczącej się publiczności, co to muzykę przyjmuje najlepiej z wygodnie umoszczonym zadkiem.


















Znacznie więcej występów - 18 zespołów - przypadło na drugą scenę SDL – Kryptę, która spolszczyła się po zeszłorocznej The Crypt, za to o ile rok temu umiejscowiona w budynku MOSiRu scena służyła jako doraźne dogrzewanie wychłodzonych pogodą fanów mocnych dźwięków, tak w tym roku dogadzała jedynie wielbicielom tropikalnej aury, otulając publiczność temperaturami jakimi inkwizycja zwykła traktować czarownice. 

Krypta zadbała nie tylko o bardziej kameralne doznania muzyczne, ale i o regularne pielgrzymowanie. Potężna ilość kroków nabitych w apkach, zabrała sporo festiwalowego leniwego luzu nabitym harmonogramem koncertów. 

Nadal jednak jest spokojniej niż na innych festiwalach, gdzie nadmiar poupychanych na ścisk atrakcji wkurwiająco i skutecznie niszczy relaksacyjne właściwości imprez muzycznych. Festiwale gdzie scen jest więcej niż rozsądku przypominają promocje marketowe, gdzie obok wyprzedaży letnich gaci, mamy znicze, dynie i choinki z bombkami zarazem, ogólnie pierdolnik srogi zbędną nerwowość powodujący. Jedna solidnie obsadzona scena wystarczy – a SDL takową zacną obsadę ma zawsze.

Jeżeli chodzi o scenę The Crypt czyli swojsko Kryptę to utyskując na nader kompaktowe rozmiary lokalu warto mieć na uwadze również preferencje artystów, którzy sami często deklarują lepszy przekaz w nieco kameralnym klimaciku, wyjątkowo w tym roku połączonym z bardzo „ciepłą” atmosferą.

Akurat tego, że lato nie zamierza zejść śmiertelnie w dniach festiwalu nikt przewidzieć nie mógł i aura podgrzewała niezależnie od chłodu, mroku i srogości podawanych tam dźwięków. Zresztą można się przyzwyczajać do warunków piekielnych już za życia, skoro tak bardzo uczestnikom festiwalu wieczności na kwaterze u Lucyfera życzą środowiska miłością bliźniego swoją działalność firmujące.

Z wydarzeń okołofestiwalowych warto wspomnieć kilka już tradycyjnych atrakcji.

Obok ognistej iście tropikalnej pogody, cieplutkiej atmosfery kryptowej jako równie gorąca i ognista atrakcja odbył się w sobotni wieczór efektowny fireshow ekipy Marylin Rosa i Aleksandra Wach, którym ognie piekielne i stosy inkwizycji niestraszne.

Obok Krypty pojawiła się nowa atrakcja - Chata Wiedźmy w słowiańskim i nieco przaśnym klimacie, gdzie swoje prace prezentowała długa lista artystów. Były wystawy, studia tatuażu i wszechobecne stoiska oferujące wszystko co tru metalom do życia niezbędne - od stringów, przez mhroczne koszulki z krecikiem, po odzież nabitą ćwiekami w miejscach anatomii  powodujących całkowity dyskomfort użytkowania.












Ogromne powodzenie miał doskonałej jakości merch festiwalowy – wszelkie możliwe gadżety dumnie sygnowane logiem festiwalu znikały błyskawicznie. Od kubków porcelanowych, plastikowych, bidonów, worków, czapek i banalnych festiwalowych ciuchów. W bonusie jako souvenir był ładnie wydany przewodnik festiwalowy oraz sam bilet kolekcjonerski – każdy mógł wymienić kod kreskowy/wydruk na efektowny pamiątkowy bilet.

Kontynuowana jest również tradycja festiwalowego kina pokoncertowego. W tym roku na dobranockę była zapowiedziana krwiożercza reinterpretacja historyjek A.A. Milne’a - „Puchatek: Krew i miód” w reżyserii Rhysa Frake’a-Waterfielda – problemy techniczne seans przerzuciły na sobotnią noc.

„Gdzie słyszysz śpiew, tam wstąp, tam dobre serce mają. Źli ludzie, wierzaj mi, ci nigdy nie śpiewają” J.W. Goethe

Ponadto namiot festiwalowych souvenirów oferował bardzo docenianą atrakcję – spotkania zespołów z fanami. 

My Dying Bride cierpliwie przez ponad godzinę dopieszczało pokaźną kolejkę zachwyconych fanów selfiaczkami, autografami i przybijaniem piąteczek. Spotkanie mniej oficjalne członków zespołów występujących na festiwalowej scenie również nie stanowiło problemu, bo muzycy na festiwalu czuli się swobodnie, przykładowo można było stuknąć się piwkiem w strefie gastro z sympatycznym duetem Year of the Cobra.

Pierwszego dnia festiwalu na spotkanie z festiwalowiczami stawili się Grave Pleasures, Coroner i Enslaved.

CORONER spotkanie z fanami








Piątkowy dyżur należał do Szwedów z Dismember, którzy oferowali także specjalne koszulki i ściśle limitowane boxy z winylowymi reedycjami albumów. 

Na sobotnie spotkania zaprosili Benediction i My Dying Bride.

MY DYING BRIDE spotkanie z fanami








DISMEMBER spotkanie z fanami





Był pokaz kontrolowanych ślizgów czyli konkurs na „krwawą bestię” pozwalający w zamian za zmoczenie anatomii i godności osobistej zdobyć merch festiwalowy. W tym roku rynienka skrapiana wodą zyskała piękny finał w postaci baseniku gwarantującego, że nieodwołalnie całość człowieka ulegnie kąpieli.




















Goście pola namiotowego do dyspozycji mieli warnik z gorącą wodą, kawę i herbatę, całodobowo dostępne krany z wodą bieżącą, punkt ładowania wszelkich ustrojstw elektronicznych oraz prysznice uruchamiane wieczorową porą. 

Dla przyjezdnych był nieodpłatny depozyt obok drugiej sceny, żeby sobie swobodnie cieplejszą odzież zostawić w bezpiecznym miejscu, kiedy słońce zawzięcie grillowało teren festiwalu wraz zawartością ożywioną. Tak, tu się dba o publikę nie tylko pod względem dźwięków ale i pełnego komfortu. Był obszerny parking w obrębie festiwalu i kampery również mogły wygodnie podjechać.

 „Muzyka budzi w sercu pragnienie dobrych czynów”. – Pitagoras

Wypada przypomnieć, że Summer Dying Loud jest imprezą otwartą na wszelkie akcje charytatywne. Dwa lata mijają od pomysłu wykorzystania potencjału festiwalu do zrobienia czegoś dobrego dla lokalnej społeczności. Razem z Aleksandrowskim Forum Społecznym organizatorzy założyli  fundusz stypendialny, na którego koncie zebrali ponad 40 tysięcy złotych z których skorzystało 20 dzieciaków utalentowanych artystycznie, a którym wsparcie pomoże w rozwoju swojej pasji niezależnie czy jest to muzyka, sztuki wizualne czy literatura.

„Piękna muzyka jest uniwersalnym językiem, który mówi bezpośrednio z serca do serca, poza murami i poza granicami narodów” Pius XII

W ramach inicjatywy Metal for Ukraine - Fundacja Evropa Invicta, podczas festiwalu w Aleksandrowie Łódzkim na stoisku charytatywnym zbierała pieniądze na wsparcie dla Zbrojnych Sił Ukrainy i pomoc humanitarną oferując płyty CD, winyle i koszulki czołowych ukraińskich zespołów metalowych oraz szeroki wybór nie muzycznych gadżetów – ekipa zebrała aż  blisko 25 tysięcy złotych. 


Na stoisko uwagę postronnych zwrócił exposeł Samoobrony niejaki Mateusz P. co to o szpiegowanie dla Wladymira był oskarżon, o rzekome szkalowanie mateczki Rosji obrażon i w efekcie wraz z przydupasami zachowując się nieprzyjemnie bardzo - służby porządkowe na miejsce ściągnął. Śmiesznego pana wyproszono, panowie w mundurach zobaczyli przy okazji jak bardzo sympatyczna impreza się właśnie odbywa i temat został zamknięty.

„Muzyka jest jedną z dróg, którymi dusza powraca do nieba” Tasso 

– trzymając mocno człowieka za kubki smakowe do nieba zawlec potrafią również kulinaria.

Strefa wyżerki różnorodność prezentowała ekscytującą niemal, mając na uwadze mniej lub bardziej krwiożercze zapędy gastronomiczne głodnych metaluchów. Obok zwierzątek skwierczących kulinarnie, były dania nieco bardziej humanitarnej natury. Duży wybór tradycyjnych dań typu: żurek, grochówka, gulasz, bigos, szaszłyk, kiełbaski, golonka chleb ze smalcem, banalnie burgery, pizza, hot dogi, zapychanki (dobre!) i kebsy. Były opcje wegetariańskie i gdzieś w natłoku kalorii trafiały się również witaminy.







Ekwilibrystyka anatomiczno - kulinarna autorstwa magistra zootechniki Walentego Kanii czyli Kuchnia dla odważnych oferowała ekstremalne doznania dla podniebienia i wyobraźni konsumentów: bycze jaja, świński mózg czy uszy oraz Naszą Szkapę przerobioną na tatar i szyneczki – a wszystko w formie prostitute… tfu proziaków w które język angielski jak i kuchnia są ubogie.

W kwestii tradycyjnych napojów festiwalowych poziom był faktycznie wysoki, zapewniony przez „piwo z wąsem” czyli Browar Wąsosz. 

Zatęskniło się jednak niektórym do typowego niskoprocentowego sikacza z kija, mającego dwie najważniejsze przy gorącej pogodzie zalety: jest mokre i zimne. W momencie kiedy słoneczko bezlitośnie suszy spragnione człowieki, na dalszy plan zainteresowań schodzą moc alko i procenty tworzące w duecie z temperaturą kombinację wręcz morderczą. Niskoprocentowe siuśki z kija po taniości to nie jest taki niedorzeczny pomysł w upały. Z łezką w oku wracam do pięknych wspomnień gdy w 2019 roku na festiwalu rządziły czeskie rarytasy Holba i Litovel ciemne, oraz jedna scena dająca więcej czasu na nieśpieszną degustację.

„Muzyka wpływa na uszlachetnienie obyczajów” Arystoteles

Jeżeli publika w żalpostach skarży się sama na siebie wzajemnie – znaczy się jest bardzo dobrze. 

Pretensje tyczyły się uwag i żali odnośnie utrzymania czystości w strefie gastro przez samych festiwalowiczów, dbania o czystość w toikach, podlewania trawki gdzie popadnie i ewentualnie kurzu, który ma to do siebie że lubi pofruwać wpadając wszędzie – bo z przejścia na teren festiwalowy zmęczona deptaniem trawka poszła sobie gdzieś indziej. 

Niektórym brakowało miejsc siedzących w strefie gastro ale tylko i wyłącznie podczas przerw na scenie głównej, tak więc marudom zaleca się wziąć gorzkie żale i iść na roraty.
Osobiście żalpost mam tylko o kawę mrożoną i wypraszanie lodu do wspomnianej kawy – teoretycznie mrożonej - w osiołkowej budce, która po Off Festiwalu również się buja. Upał był - lód na propsie bardzo.

Wszystkich po staremu na festiwalu przywitał głos Remo Mielczarka, którego struny głosowe zdarło ze szczętem cierpliwe wyliczanie ogromnych ilości mienia osobistego niefrasobliwie i beztrosko gubionego na festiwalu. I tak sobie dumam cichutko, czy pan Mielczarek nie mógłby jednego razu bardziej melodyjnie wykorzystać gardełko na SDLowej scenie z Sacriversum prezentując brzmienia zacne i ciężkie, skoro pan Wojciech – głównodowodzący Krypty na tejże krypcie wokalnie może się prezentować – również całkiem solidnie.





"Zagranie złej nuty jest bez znaczenia. Granie bez pasji jest niewybaczalne!" Ludwig van Beethoven

Z racji, że narrator na chorą ambicję zapadł i uparł się niedorzecznie mieć na zdjęciach pełen zestaw 50 składów festiwalowych i 51 w sumie koncertów - muzycznie wypowiadać się nie będzie ani rzetelnie, ani obiektywnie.  Pielgrzymowanie zawzięte przeszkadza w słuchaniu, za to 40 razy pokonana została odległość Duża - Mała scena.


Fotograficznie i wizualnie headlinerem był Enslaved – jedyny band, który światła się nie boi i przyzwoicie ogarnął oprawę sceniczną, drugie miejsce to Dismember – plątało się panom światełko w różnych odcieniach, natomiast reszta na przypadłość menstruacji oświetleniowej zapadła w tonacji „Raining Blood” i trzeba się było w postprodukcji nakombinować że muzycy jak rozjechane walcem płaskie naleśniki facjat nie mieli. Fotograficzne czernie i biele zostawiam konsekwentnie muzykom, którzy ten łez padół opuścili ostatecznie, kolorki być muszą.

Dnia pierwszego festiwalu Summer Dying Loud pooonad 3 tysięczna publiczność mogła wybierać w atrakcjach wielogatunkowego grania, mając do dyspozycji 10 zespołów sceny głównej oraz 6 wyjątkowych formacji Krypty w nieco bardziej przytulnych warunkach.

Otwarcie festiwalu przypadło polskim formacjom MISGUIDED – toruński death metal / hardcore oraz energetyczny GALLOWER młode i jednocześnie jak sami siebie określają Witching Metal oldschoolowe power trio.

CZERŃ wieści od naocznych świadków niosą, że „wszystekczerni” wywaliło nagłośnienie podczas występu, a plotki sugerują, tak dużą zajebistość ekipy, że musiała wystąpić dwa razy – bo seta w całości ekipa odegrała otwierając sobotnie granie sceny głównej – mimo wczesnej południowej godziny - do entuzjastycznie nastawionego tłumku fanów balansując na granicy post hardcore i sludge metalu.

HOSTIA czyli Nightwish – wersja z nienachalnej urody wokalistką i wyjątkowo dziwnie brzmiącym sopranem… ekipa pasjami wielbiona przez zastępy wiernych wierzących i niewierzących fanów z kompletnie różnych pobudek jednakże. Jednych jarała muzyka, drugich niezdrowa sensacja związana z dekapitowaną siostrzyczką.

ENTROPIA czyli eksperymentalny miks black metalu z wszystkim innym ostatni raz na SDL gościła w 2019 roku, aktualnie niespełna miesiąc po wydaniu kolejnego, czwartego albumu “Total” 

SQUASH BOWELS  czyli reprezentanci polskiej sceny goregrind

GRAVE PLEASURES Powstały na gruzach Beastmilk, genialny produkt eksportowy Finlandii w post-punkowych brzmieniach.

Norweski ENSLAVED miał być w 2020 ale pandemia pomieszała szyki – wizyta miała przenieść się na 2022 jednakże niewypełnione zobowiązania koncertowe przesunęły termin o kolejny rok. Wreszcie dojechali dając bardzo udany koncert.

CORONER Szwajcarski nadzespół, który obok Samaela i wszystkimi wcieleniami Toma Warriora dzierży berło metalu w tej części Europy. Niemal cztery dychy lat na scenie - pomijając przerwę, doskonały technicznie thrash metal.

BLINDEAD 23 debiutancki koncert nowej odsłony projektu Mateusza Śmierzchalskiego. Do Havoca dołączyli Roger Öjersson (Katatonia, Tiamat), Patryk Zwoliński (ex-Blindead), Maciej Janas (Ketha), Vinicius Nunes oraz Paweł “Pavulon” Jaroszewicz (Antigama, Obscure Sphinx, ex-Vader, ex-Decapitated).


Czwartkowe atrakcje KRYPTY to polskie formacje WHALESONG, TRUP, AMPACITY oraz
MAGGOT HEART, norweski ORM i E-L-R 


BHP Oryginalny otwieracz dnia drugiego.

MAG czyli sludge i stoner-doom-metal formacja zdecydowanie magiczna, bo jakim cudem wokalista w cieplutkim płaszczu wełnianym na scenie wytrzymał pojąć nie mogę.

PLANET HELL malowniczo i uroczo podane w muzyce inspiracje twórczością pana Lema w dopracowanej progresywnej formie technicznej,ze Śląska pod przewodnictwem Przemka Latacza

DISTRÜSTER - autorzy jednego z najlepszych debiutów 2022 roku “Sic Semper Tyrannis”, mieszanka death metalu, d-beatu z dziką energią na scenie, w ekipie Kosa z Deathreat, Uappa Terror z Terrordome i sam James Stewart (ex-Vader, Decapitated) 

MOTOROWL który wreszcie dotarł na festiwal, rok temu zastąpiony przez Hydrę na i tak wystarczająco mokrej edycji

FANGE z Francji ogłoszony został jako teoretyczne „zastępstwo” za Martyrdöd  i prezentując porażająco dynamiczną choreografię zebrało najlepsze recenzje pokoncertowe. Już samym pojawieniem się lineupie festiwalu Fange był również źródłem potężnej ekscytacji fanów tej konkretnej wersji łączenia industrialu, sludge ,death metalu oraz niesamowitej ekspresji scenicznej.

FURIA ich pierwszy od 2019 roku koncert w Polsce i  premierowe kompozycje.

KATATONIA Mroczna scenografia i intensywne sentymentalne westchnienia publiczności

DISMEMBER  szwecja w najlepszym wydaniu deathmetalowym i konkretny wpierdol podparty 35-letnim stażem scenicznym. 

pięknie wpisujący się w eklektyzm stylistyczny brytyjski CRIPPLED BLACK PHOENIX.



KRYPTA z kolei zapodała polskie formacje DATURA, KETHA i MIR oraz KAELAN MIKLA z Islandii . Bardzo wyczekiwanym koncertem był ROME akustycznie czyli JeromeReuter kameralnie na małej scenie promował najnowszy album "Gates of Europe". Sam artysta jest bardzo zaangażowany w pomoc Ukrainie i jego najnowsze dzieło nawiązuje bezpośrednio do trwającego konfliktu za naszą wschodnią granicą. Kolejno wystąpiło amerykańskie AUTOPHAGY i kanadyjski  SEDIMENTUM.

Dzień trzeci festiwalu - czyli sobota to już pełen zestaw festiwalowiczów, pełne pole namiotowe i plac pod sceną.

CZERŃ dała piękny zapowiedziany koncert w samo południe, zabierając rolę otwieracza formacji O.D.R.A.

Kolejne dwa składy to made in Poland: olsztyńska ekipa istniejąca od 2016 roku, GORYCZ oraz DROWN MY DAY, którego specjalnie nie trzeba przedstawiać bo niebawem chłopakom stuknie XX sceniczna.

Kolejny skład wyczekiwany z ciekawością to YEAROF THE COBRA bardzo skromny i przesympatyczny duet z Seattle.

Panowie Niemcowie z ATTIC w pięknym stylu podtrzymali tradycję koncertów zapamiętanych przez efektowną dekorację sceniczną i show na wypasie, niczym Watain w świetle pochodni, zionący ogniami show Behemotha czy Vadera z lat poprzednich, świetny występ Abbatha z Bombers czy powalający „dowcipami” Nergala niczym liść podany łopatą występ Me and That Man. Attic na scenie prezentowali się bardzo malowniczo, muzycznie porównywani do Mercyful Fate wizualnie prezentują jak mogłby wyglądać efekt mezaliansu Kinga Diamonda z Powerwolfem.

Polski przerywnik z bardzo importowanym lineupie sobotnim to metalowo-punkowy OWLS WOODS GRAVES oraz wierni szalikowcy – fani w publice.

Oldschoolowa formacja z Birmingham czyli BENEDICTION czyli bananowy deathmetal z już prawie 35 latami na scenie. Widać było że panów niezmiennie bawi granie razem koncertów, szczególnie gdy banany ze sceny lecą obok potężnych dźwięków.

MY DYING BRIDE Legendarny brytyjski doom metal z Bradford. W latach 90-siątych obok Paradise Lost (który na SDL był w 2019) i Anathemy zaliczany do „Wielkiej trójki” wykonawców doom metalowych. 

Candlemass kolejny doom - tym razem epic doom i ekipa że Szwecji, nieprzerwanie aktywny od prawie czterdziestu lat, a album "Sweet Evil Sun" wydany zeszłym roku tylko utwierdza w przekonaniu, że nawet po tylu latach na scenie, dalej potrafią tworzyć wybitną muzykę. 

…AND OCEANS z Finalndii zamykali granie dużej sceny i całego festiwalu Summer Dying Loud.


KRYPTA wstępnie zaserwowała dania polskiej proweniencji ARRM, WIEŻE FABRYK oraz pierwszy i jedyny w tym roku koncert ekipy GRIEVING

Najbardziej wyczekiwany koncert KRYPTY to zdecydowanie MANBRYNE Dalej było tylko ciekawiej: niemiecki FVNERALS z żeńskim wokalem, kolejna po Fange reprezentacja Francji na SDL 2023 czyli SETH oraz szwedzki DÖDSRIT. 

Ze swojej strony bardzo dziękuję ekipie SDL, wszystkim zaangażowanym w pracę przy festiwalu, Szefowi Tomaszowi oraz gościnnym mieszkańcom Aleksandrowa oraz oczywiście burmistrzowi tego miasta za wspieranie mojego ulubionego polskiego festiwalu. Najserdeczniejsze wyrazy wdzięczności ślę czekając niecierpliwie na dziesiątą moją wizytę na terenie aleksandrowskiego MOSIRU za rok. 
















Osobiście festiwal odwiedziłam 9 rok z rzędu - Jak kto chce pogrzebać retrospektywnie w historii SDL to proszę:

W 2016 po VIII dwudniowej edycji, gdy na scenie pojawiły się cztery kapele importowane, pierwszy raz festiwal potraktowany został przeze mnie tekstowo, opisując również 2014 kiedy to nagłośnienie było bardzo LOUD i wydmuchiwało z gleby mrówki na wysokość metra i 2015 rok wyjaśniając jak to niegdysiejsze „Skarpetkowo” w pięknym stylu na ciężką metalurgię dźwiękową się przestawiło.

W 2017 w relacja cofała się aż do 2010 -2013 roku, a sama IX edycja zapisała się 2,5 tysięczną publicznością, 5 składami importowanymi w tym Sogow, czy tam Wodos, kaskaderką na koncercie In Twilights Embrace oraz turystyczną wizytą Romana Kostrzewskiego, który w przytulnej strefie gastronomicznej spędzał miło z fanami czas. Nadmienić wypada, że poza dźwiękami na wypasie, zróżnicowanie kulinarne na tej edycji uwzględniło gusta tych co to zwierzątka w nieco bardziej naturalnym entourage niż zastawa stołowa doceniają. Po staremu też donośna agonia lata przebiegała w temperaturach bliskich tym, którymi inkwizycja zwykła traktować czarownice.

Edycja X w 2018 roku to już full wypas dwudniowego hałasowania, rocznicowa edycja i za sprawą Behemłocenia scena ziejąca ogniem jak stado smoków na diecie z paliwa rakietowego z ostrą niestrawnością i srogimi wiatrami. Doszła super inicjatywa w postaci przesiewowych badań w kierunku HCV – co najlepiej pokazuje, że organizator uprzejmie troszczy się o metaluchowe wątróbki i kondycję ogólną publiczności.

Rok 2019 był zwyczajnie piękny – 3 pełne dni grania, kino festiwalowe z fińskim "Heavy Trip" jako atrakcją pokoncertową i… wreszcie mój pierwszy festiwalowy deszcz – akurat na Luciferze i rewelacyjnej Johannie Sadonis. Pierwszy raz też spoza kraju było 10 składów, biały fortepien na scenie oraz przyjemna bardzo atrakcja w postaci meet and greet – czyli spotkania gwiazd z fanami i cykanie selfiaczków. Pragnienie gasiły wyborne czeskie piwka Litovel i Holba, żarełko zrobiło się nieco dystyngowane uwzględniając krewetki i kalmary.

W 2020 wszystko poszło się pier... prokreacyjnie bujać, bo wirusy zabrały całą muzykę na żywo, bo kto gdzieś tam zeżarł nietoperka na drugim końcu świata... za to 2021 był już mocno wyczekiwanym - chociaż jednodniowym okienkiem normalności w smutnej i ponurej egzystencji - niekoniecznie skutecznie ubarwionym Nergalowymi dowcipami rzucanymi ze sceny....

Ściski ogromne ode mnie trafiają w rewelacyjną ekipę bydgoską która przygarnęła mnie do autka i pod dach: Kaja, Tomasz, Kuba DZIĘKUJĘ za zajebiste towarzystwo i wyrozumiałość względem moich późnych powrotów. Ada osobne podziękowania za Twoje ogarnięcie i zorganizowanie w momencie kiedy mi się wszystko posypało 🖤 Jester serducho duże za brak nocnych spacerów po Aleksandrowie kiedy już człowiek rozważał korzystanie że wszystkich czterech kończyn do przemieszczania 🙂

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz